25.

716 32 8
                                    

Luca

- Max, nie wolno! - podbiegłem do niego gdy zbliżał się do bramy. - Tam nie wolno! Idź do domu.

- Nie!

Westchnąłem i zabrałem go na ręce, wyrywał mi się, ale postawiłem go dopiero przed drzwiami. Ominął mnie i znów wbiegł na podwórko. Pobiegł za dom, poszedłem za nim.

- Synku, chodź.

Nie zareagował. Podszedłem bliżej niego i kucnąłem przed nim. Jego oczy były szkliste, był bliski płaczu. Usiadłem przed nim na trawniku i rozłożyłem ręce by się do mnie przytulił. Gdy po dłuższym zawahaniu to zrobił, zamknąłem go szczelnie w ramionach. Straciłem głowę dla tej małej istoty jak i dla jego matki. Dzisiaj pierwszy raz wziąłem go na cały dzień i chyba mój mały syn zaczął się buntować.

- Lody? - kiwnął głową. - Chodź, urwisie.

- Czekoladowe?

- Czekoladowe, ale ani słowa mamie, bo mnie zabije.

Wydostał się z moich ramion i pobiegł do domu już w lepszym humorze. Uśmiechnąłem się i do niego dołączyłem. Wiem, że nie powinienem mu dawać czekolady, ale mała ilość mu nie zaszkodzi. Nie ma na nią uczulenia, mogę mu trochę dać, a Lucy nie o wszystkim musi wiedzieć. Taki ze mnie dobry tatuś! Westchnąłem. W rzeczywistości jestem beznadziejnym ojcem. I dzisiaj sobie to uświadomiłem do końca. Kompletnie sobie nie radzę. Wydawało mi się, że jestem już na to gotowy, jednak nie byłem. Rola ojca chyba nie jest dla mnie. Nie potrafię nim być. Przerasta mnie to.

Po zjedzeniu lodów, przebrałem syna, a brudne ubrania z czekolady wrzuciłem do pralki i od razu włączyłem. Nie ma dowodów, nie ma zbrodni. Proste? Proste.

- Ani słowa mamie, tak?

- Tak! - przytulił się do mojej nogi.

Jak nie trzeba dużo by uszczęśliwić dziecko. Zabrałem go na ręce i zeszliśmy po schodach. Po drodze Zgarnąłem telefon z szafki i napisałem SMS-a do Lucy, że będę z Maxem o dziewiętnastej.

- Mam dwa domy?

Zaskoczył mnie tym pytaniem. Usiadłem na sofie i zabrałem go na kolana. Położył się na moim brzuchu, a jego małe rączki złapały się mojej koszulki. Pogładziłem go po plecach i zastanawiałem się jak mu odpowiedzieć. Przygryzłem wargę.

- Wiesz synku, jeszcze niedawno nie wiedziałem, że Cię mam. - lekko się uśmiechnąłem. - Dlatego mnie nie było. Gdy się o tobie dowiedziałem, przestraszyłem się i chciałem byś nigdy mnie nie poznał.

Nawet nie wiem czy on coś z tego rozumie, ale mówiłem dalej.

- Dlatego mieszkasz z mamą, a do mnie przyjeżdżacie. Nie mieszkamy razem, ale to nie znaczy, że Cię nie kocham. Może kiedyś zamieszkamy w trójkę. Jak wszystko dobrze pójdzie to na pewno tak się stanie. - pocałowałem go w głowę. - Kocham Cię, synku.

- Kocham Cię, tato.

Te słowa na pewno wryją mi się w głowę i nigdy z niej nie wyjdą. Nie wiem czy rozumie znaczenie tych słów, ale cieszę się, że to powiedział. Może jeszcze uda mi się być lepszym ojcem niż tym, którym jestem teraz.

- Musimy wracać do mamy. - uśmiechnąłem się. - Na pewno tęskni.

Postawiłem syna na podłodze i założyłem buty. Zgarnąłem wszystkie jego rzeczy, spakowałem je do torby i złapałem Maxa za rękę. Wyszliśmy z domu, upewniłem się, że go zamknąłem i ruszyliśmy do samochodu.

- Wskakuj, urwisie.

Zapiąłem go, po czym trzy razy upewniłem się czy aby na pewno jest zapięty. Nie wiem, miałem jakąś obsesję na tym punkcie. Gdy byłem pewny, że wszystko jest tak jak należy, wsiadłem na miejsce kierowcy i zapiąłem pas. Odpaliłem samochód i ruszyłem. Zerknąłem w lusterku na syna, który bawił się zabawką. Uśmiechnąłem się na ten widok. Zatrzymałem się na światłach, a gdy zmieniło się na zielone wolno ruszyłem, ale wtedy z lewej strony jakiś terenowy samochód we mnie uderzył. Szarpnęło moim autem, przekoziołkowałem kilka razy aż zatrzymałem się przy barierkach. Czułem ból w całym ciele, po twarzy spływała mi krew, w uszach mi dudniło i jak przez mgłę docierał do mnie głośny płacz Maxa. Jęknąłem gdy próbowałem wydostać się z samochodu. Kurwa mać! Wyczołgałem się z auta i runąłem na asfalt. Droga była pusta, z daleka widziałem tylko samochód, który we mnie wjechał, ale nie on był teraz najważniejszy. W samochodzie był mój syn! Musiałem go wyciągnąć! Musiałem mu pomóc! Nie mogłem go tak zostawić! Zebrałem w swoim obolałym ciele resztki siły i doczołgałem się do tylnych drzwi. Skrzywiłem się słysząc płacz Maxa, który tylko potęgował mój ból głowy.

- Jestem synku. Już jestem. - jakoś odpiąłem jego pasy. - Zabiorę Cię stąd.

Gdy chciałem go wyciągnąć, poczułem szarpnięcie i runąłem na asfalt. Szarpnąłem się i przez kilka sekund widziałem twarz, ale jej nie rozpoznałem. Zwinąłem się z jękiem w kulkę gdy poczułem cios w brzuch. Potem czułem tylko ukłucie czymś w szyję.

- Tata!

Zamknąłem oczy równocześnie ze słowami mojego syna. Potem nastała ciemność. Kolejny raz zawaliłem jako ojciec.

Lucy

Było kilka minut po dziewiętnastej gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam drzwi, ale zamiast Luci i mojego syna, w progu stał jego roztrzęsiony brat z Lily i ze swoimi rodzicami.

- Co się dzieje?

Wszyscy weszli do środka. Dominic cały drżał i miał łzy w oczach. Nie spodobało mi się to ani trochę. Lily złapała go za dłoń i próbowała uspokoić, a ojciec Luci przytulał do siebie swoją żonę.

- Dominic, co się dzieje?!

- Policja u nas była. - jego głos się załamywał. - Luca miał wypadek.

W oczach stanęły mi łzy. Policja, Luca, wypadek, mój syn.

- Max! - rozpłakałam się. - Gdzie oni są?! Gdzie jest Luca, gdzie jest mój syn?! - złapałam go za koszulkę, objął mnie. - Gdzie oni są?! Zabierz mnie do nich! - wyłam w jego koszulkę. - Gdzie oni są?!

- Lucy, to nie wszystko. - posadził mnie na sofie i kucnął przede mną. - Znaleziono jego samochód jakieś trzy kilometry od domu. Ani Maxa ani Luci tam nie było. Nie mamy pojęcia gdzie oni są.

Wyparłam jego ostatnie słowa. Pokręciłam głową. On kłamie! On musi kłamać! Gdy drzwi się otworzyły, gwałtownie się odwróciłam z nadzieją, że to Luca z moim synem, ale była to tylko uśmiechnięta moja mama. Mina od razu jej zrzedła gdy nas wszystkich zobaczyła.

- Państwo to kto? Coś się stało?

- Rodzice Luci i Dominica. - odparł jej ojciec braci. - Luca miał wypadek, był z Maxem.

Wypuściła z dłoni zakupy i zasłoniła usta. Podniosłam się i na miękkich nogach do niej podeszłam. Przytuliła mnie do siebie i się rozpłakała. Ryczałyśmy obie.

- Gdzie oni są? Gdzie jest mój wnuk?

Zapadła grobowa cisza, nikt nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zachowałam się jak tchórz, ale odsunęłam się od mamy i uciekłam po schodach do swojego pokoju. Trzasnęłem drzwiami. Nogi się pode mną ugięły. Mój synek, mój Luca. Klęczałam na samym środku pokoju, wszystko mnie bolało od płaczu.

- Dlaczego, kurwa?! Dlaczego?!

Nie wiem, w którym momencie znalazłam się w ramionach Dominica. Posadził mnie na swoich kolanach i przytulił. Wtuliłam się w niego i nie przestawałam płakać, robiłam to chyba jeszcze bardziej.

- Gdzie jest mój syn? Gdzie jest Luca? - szepnęłam. - Zabierz mnie do nich, proszę. - załkałam. - Dominic, zabierz mnie do nich. - błagałam go. - Zabierz mnie..

- Cii. - gładził mnie po plecach. - Znajdziemy ich, wrócą. Wrócą do Ciebie.

Spojrzałam na jego zapłakaną twarz. Przytulił mnie jeszcze bardziej.

- Obiecaj mi to. Obiecaj.

Nie zrobił tego. A jego milczenie złamało moje serce kolejny raz w ciągu dziesięciu minut.















Od dłuższego czasu miałam obraz w głowie jak ten rozdział ma wyglądać, ale nie wiedziałam jak ubrać go w słowa, ale w końcu się udało! Nie bijcie mnie, proszę w imieniu Luci i Maxa.

Tak tylko chciałam powiedzieć, że to ostatni rozdział 💔 Do zobaczenia w epilogu 😈






Porzucone Marzenia [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz