Mistrz Windu wziął głęboki wdech. Jeden. Drugi. Trzeci. Nie zadziałało.
Sięgnął po pewniejszą metodę. Pozwolił, by kojące wici Mocy otoczyły jego postać, nieco na siłę wymuszając spokój ducha i klarowność myśli.
Cóż, efekt nie był może wybitny, ale wystarczający, by mógł zapanować nad lekkim drżeniem dłoni, w której ściskał swój miecz.
Mace nie bał się śmierci. Zbyt wiele razy stawał już w jej obliczu, by czuć jakiekolwiek wątpliwości. Długa i żmudna kariera mistrza Jedi, a następnie generała, skutecznie pozbawiła go lęku przed utraceniem życia.
Ale nie mógł nic poradzić na obezwładniający strach, który przeszywał go na samą myśl o porażce.
Windu dobrze wiedział, że jeśli on — najsilniejszy, najsprawniejszy i najbieglejszy we władaniu bronią — polegnie, polegną i inni. Polegną Jedi. A niespełnienie ich odwiecznej misji, którą byłą ochrona znanej Galaktyki, będzie jego odpowiedzialnością. Jego porażką. Jego winą.
Myśl o tych wszystkich niewinnych istnieniach, cierpiących tylko dlatego, że on nie podołał zadaniu... mroziła mu krew w żyłach.
Jedi byli gotowi oddać życie w imieniu idei. Ponieść śmierć za niewinnych. Ale w tym wypadku śmierć Jedi oznaczała ich śmierć. I to śmierć pełną męczarni, bólu i cierpienia pod jarzmem okrutnego lorda Sithów.
Nie było czasu, by czekać na Wybrańca. Nie było czasu, by zwołać Radę i wspólnymi wysiłkami obmyślić najlepszy możliwy plan.
Wszystkie te decyzje musiał podjąć sam; już, zaraz, teraz.I nie widział innej opcji, jak rzucić wszystkie dostępne siły do ataku.
Nie było czasu by szperać w archiwach i szukać sposobu zwalczania tajemnego rytuału, zresztą nie wiedzieli nawet czego szukać. Ich jedyną szansą był zmasowany atak, poprowadzony przez najsilniejszych, w nadziei na zatrzymanie Sidiousa brutalną siłą masy.
Nie widząc lepszej alternatywy, Windu zebrał wszystkich pasowanych mistrzów Jedi i klony, by poprowadzili frontalny atak. Rycerze i padawani zostali podzieleni na mniejsze oddziały, w miarę możliwości równe siłowo, by wraz z posiłkami klonów (które miały niebawem dotrzeć) poprowadzić drugą falę w razie niepowodzenia przełożonych.
Wszyscy liczyli, że jeśli mistrzom nie uda się pokonać Sitha, przynajmniej osłabią go na tyle, by kolejne drużyny mogły dokończyć zadanie.
Ale stojąc tuż nad przepaścią, w której czaił się Palpatine i czując, jak Ciemna Strona coraz bardziej przybiera na sile, Mace zaczynał się przeczuwać, że klęska była nieuchronna.
A mimo to musiał iść w paszczę rankora, wiedząc, że jeśli zawiedzie, mieszkańcy Republiki będą zdani tylko na siebie.
— Naprzód — wydusił cicho, choć słowa ledwie przeszły mu przez gardło.
I skoczył.
Tupnięcie jego nóg odbiło się echem, które zaraz zwielokrotniło się efektownie, gdy kolejni mistrzowie dołączyli do niego na dole. Windu powstał i nacisnął guzik, a fioletowe ostrze wysunęło się z sykiem i rozświetliło nieco pogrążone w ciemności otoczenie. Podobne dźwięki rozległy się tuż za nim, ponownie informując, że mistrzowie są tuż za nim i powielają jego kroki.
Windu wziął jeszcze jeden wdech. Wiedział, że objęcie funkcji Wielkiego Mistrza Zakonu wiązało się z ryzykiem i braniem odpowiedzialności. Owszem, nikt nie mógł przewidzieć, że przybierze to aż tak drastyczną formę, ale Mace nie zamierzał się wycofywać. Przysięga to przysięga. Obowiązek to obowiązek.
CZYTASZ
Jeśli zostanę... || Star Wars
FanfictionNieoczekiwany i skutecznie utajniony sojusz uratował Galaktykę. Zakon Jedi zażegnał kryzys skrytego Lorda Sithów, który podstępem i kłamstwem próbował zapanować nad całą Republiką i w najmniej spodziewanym momencie wbić nóż w plecy strażników pokoju...