498 39 235
                                    

CT-5416, dowódca niewielkiego garnizonu patrolowego, był człowiekiem porządnym aż do przesady. Jego współbracia podchodzili do swoich nowych obowiązków różnie: jedni byli szczęśliwi, że nie musieli udawać się na przedwczesną emeryturę, drudzy natomiast narzekali, że zostali stworzeni do prowadzenia działalności wojennej, a nie do wspierania milicji w żmudnych patrolach.

Po wojnie i jej nagłym zakończeniu Republika znalazła się w nie lada problemie: dysponowała ogromną, potężną armią świetnie wyszkolonych i wyspecjalizowanych w różnych dziedzinach żołnierzy, a nie miała co z tą siłą zrobić.

Poważnie rozważano zdymisjonowanie wszystkich jednostek, lecz to przyczyniłoby się do rozpowszechnienia chaosu w Galaktyce. Nagle miliony takich samych twarzy znalazłyby się w całym wszechświecie. Nie dość, że wprowadzałoby to dezorientację, to mogłoby prowadzić do wielu nieporozumień i niesłusznych oskarżeń.

Poza tym senatorowie boleśnie przekonali się o tym, że armię mimo wszystko powinni mieć. Zwyczajnie potrzebowali żołnierzy, nawet jeśli byli nastawieni względnie pokojowo. Wróg mógł tylko czekać na uśpienie ich czujności, a stawka była zbyt duża, by podejmować ryzyko.

Republika nie miała jednak dostatecznie dużych funduszy by ot tak utrzymywać militarną potęgę jaką była Wielka Armia Republiki.

Zaproponowano klonom układ.

Ich przybrane imiona zostały umieszczone na kartach ID, podczas gdy numery znalazły się pod rubryką nazwisko. Klony zaczęły pracować.

W dziewięćdziesięciu przypadkach na sto była to dalsza służba Republice, choć w nieco innej formie. Cześć żołnierzy, jak na przykład Cody, zajmowali się przechwytywaniem komunikatów wysyłanych do Rady Jedi i oznaczaniem ich odpowiednim stopniem zagrożenia bądź pilności.

Nie wszystkim jednak z gruntu papierkowa robota odpowiadała, czego można było się spodziewać po byłych komandosach.

Spora część dostała więc pracę ochroniarzy: patrolowali budynki Senatu, apartamenty senatorów, skarbce i inne ważne miejsca, oczywiście nie włączając Świątyni Jedi, którą opiekowali się sami mieszkańcy.
Była to jednak żmudna i monotonna praca, która nie przypadła do gustu wielu.

Wybitnie uzdolnione jednostki często zostawała trenerami. Rex, niegdyś dowódca słynnego pięćset pierwszego legionu, z zapałem i przykładnością nauczał nowych wojskowych rekrutów.

Bo choć klonów było mnóstwo, ich przyspieszony rozwój oznaczał także przyspieszoną starość. Na przestrzeni kilku lat Republika miała zostać bez absolutnie żadnych sił, a to nie było zbyt kuszącą perspektywą. Dobrze, że żołnierze tacy jak Rex postanowili pomóc w szkoleniu nowych elitarnych służb.

Była jednak jeszcze jedna praca, którą wielu uważało w obecnym położeniu za najkorzystniejszą: siły milicyjne. Starali się zaprowadzić porządek w miejscach zdeprawowanych i pełnych grozy. Przeprowadzali patrole, wlepiali mandaty i zgłaszali wszelką podejrzaną aktywność, która mogła uchodzić za działanie syndykatów. Nieraz znajdowali się w centrum akcji, interweniując w czasie bójek, biorąc udział w strzelaninie opryszków, a czasem podejmując się bardziej niebezpiecznych misji mających na celu wniknięcie w szeregi karteli.

CT-5416 należał właśnie do tej ostatniej grupy, pracując na ulicach Podziemi Coruscant. Był jednym z lepszych komandosów, więc przydzielono mu odpowiedzialną funkcję: zajmował się sektorem wysuniętym najdalej w głąb planety. Oczywiście pod nimi kryło się jeszcze wiele poziomów, ale to właśnie na tym piętrze Republika kończyła swoją infiltrację. Jego oddział był ostatnim bastionem dla mieszkających tu ludzi. I największym przekleństwem dla uciekinierów i rzezimieszków, rzecz jasna.

Jeśli zostanę... || Star WarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz