Rozdział XIII

167 16 8
                                    

Pogoda zapowiadała się wręcz bajkowo. Gruby puch naginał pod swoim ciężarem gałęzie choin, iskrząc się w ostrych promieniach styczniowego słońca, a wiatr jedynie przyjemnie schładzał rozgrzane policzki od marszu, subtelnie dając o sobie znać. Było mroźno, ale przy takich warunkach spacery w ujemnej temperaturze były czystą przyjemnością. Celowo zwolniłam tempa przed ostatnim podejściem do Pięciu Stawów, ciesząc oczy rozciągającym się za moimi plecami widokiem południowej grani Orlej Perci.

Czekał mnie pełny tydzień w schronisku z uwagi na kurs, który TOPR organizował w ramach programu wysokogórskiego. Z reguły schronisko w Murowańcu gościło kursantów, jednak szczyt sezonu zimowego i szczególne zainteresowanie kursem w tym roku skłoniło Marlenę do wsparcia Drzewuckiego w organizacji tegorocznej edycji. Murowaniec przechodził szczytowy sezon. Piechurów i gości przewijało się każdego dnia tylu, że ich załoga z trudem radziła sobie z codziennymi obowiązkami. I pomimo tego, że wstępnie rozmawiano o co najwyżej dwóch, trzech grupach w styczniu, ostatecznie w Piątce będą się szkolić cztery w przeciągu najbliższego tygodnia.

Ale obiecałam Marlenie, że jej pomogę. Nie mogłabym się teraz wycofać.

Może to i lepiej, że wyjaśniliśmy sobie wszystko przez telefon? Z resztą... mogłam sobie jedynie wyobrażać, jak niezręcznie czulibyśmy się w swojej obecności nie zamykając tego tematu przed kursem. To była zdecydowanie najprostszy sposób na domknięcie tamtego spotkania. Przynajmniej wszystko sobie wyjaśniliśmy.

„Byłem zmęczony, rozbity. Wybacz, zachowałem się jak dzieciak." Przynajmniej zachował się honorowo, czując potrzebę przeprosin i krótkich, zbędnych wyjaśnień. Zbędnych w moim mniemaniu, bo nastawiłam się po nieprzespanej nocy na to, aby po prostu puścić nasze spotkanie w niepamięć. Wyciąć ten epizod i najzwyczajniej dać sobie z Robertem spokój. Może było mi odrobinę przykro, bo naprawdę mnie intrygował jako człowiek. Ale jego stłumione „zapomnijmy o tym" na końcu zdania zrobiło swoje.

Śnieg tak przyjemnie zgrzytał między zębami raków z każdym krokiem, że nie potrafiłam się już dłużej tym tematem zadręczać.

W kółko powtarzałam sobie po drodze, że wchodzę na górę dla Marleny. Że niedługo znajdę mieszkanie, skupię się na znalezieniu etatu, że wszystko z czasem samoistnie się zatrze. I to razem wzięte wystarczyło, żebym wyciszyła nieco myśli przed dotarciem do schroniska.

Tyle dobrze, że z Marleną rozumiałyśmy się bez słów. Umierała z ciekawości co wydarzyło się między mną i Robertem, ale dałam jej jasno do zrozumienia, że... nie było po prostu o czym rozmawiać. Utwierdziłam ją kilkukrotnie, że nie ma powodów do zmartwień prosząc jedynie, abyśmy już więcej do tego tematu nie wracały. Tak było łatwiej. Niewiele dały moje zapewnienia, bo przez resztę popołudnia spoglądała w moim kierunku z zatroskanym wyrazem. Ale zgodnie z obietnicą ani nie naciskała, ani nie dopytywała.

Następnego dnia wstałam jeszcze przed świtem, aby przygotować sprzęt dla kursantów i oszczędzić sobie niepotrzebnego pośpiechu przy śniadaniu. Schronisko było przepełnione - wszystkie pokoje były zajęte, niektórzy spali na karimatach w korytarzu, inni nawet na ławkach w sali jadalnianej. Na szczęśnie większość równie wcześnie wyszła na szlak, więc razem z Marleną zdążyłyśmy oporządzić pokoje jeszcze przed spotkaniem organizacyjnym dla grup szkoleniowych. Dumne z tego, że wyrobiłyśmy się ze wszystkim przed nadejściem ratowników, z kubkami w rękach wyszłyśmy przed schronisko, aby dopić kawę na zewnątrz. Niebo było nieskazitelnie czyste, wiatr ustał, a nieśmiałe promyki słońca sukcesywnie zaczęły oblewać zbocza otaczających nas ścian górskich.

- Będzie mi ciebie tutaj bardzo brakowało, wiesz? - odezwała się Marlena z cichym westchnieniem. Objęłam ją ramieniem i przytuliłam mocniej do boku.

Białe niebo [WSTRZYMANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz