- Zuza? - Głos mężczyzny pomimo dystansu między nami był dla mnie nad nadto wyraźny. Co teraz? Przecież nie ucieknę. Nie miałabym nawet gdzie. Udawać, że go nie słyszę? Też bez sensu. Wszystko dookoła jakby robiło mi na złość, bo nie było nikogo poza nami na ulicy. Nie przejechał ani jeden samochód. Nawet wiatr w tej chwili ustał. Pierwsze kroki Roberta w moim kierunku wydawały się niepewne, ale z każdym kolejnym coraz szybciej skracał dzielący nas dystans.
Tyle co zdołałam odciągnąć od niego myśli rozmową kwalifikacyjną i oględzinami domów na sprzedaż. Czy wciąż płonęłam od środka ze wstydu, w jaki sposób go oceniłam? Och, tak. Czy głowiłam się nad tym, jak mu podziękuję za jego pomoc po moim idiotycznym wyjściu nocą? Notorycznie mając mu za złe, jak mnie nie raz potraktował? Nie inaczej. Ten człowiek wzbudzał ze mnie tyle emocji, że nie potrafiłam ich nawet nazwać. Nie pomijając, rzecz jasna, roztargnienia i pobudzenia, za każdym razem kiedy stawał na mojej drodze. Również dzisiaj. W ułamku sekundy przeszło mi przez myśl, aby wbiec do ośrodka narciarskiego udając, że go nie zauważyłam. Ale byłby to kolejny idiotyzm w moim wydaniu. I tak już było za późno. Nieśmiało uniosłam głowę, kiedy z rękami w kieszeniach stanął niemalże metr przede mną.
- Cześć Robert - bąknęłam pochylając się do Bazyla, który uporczywie ocierał się o moje nogi. Nieśmiało zerknęłam na Poniatowicza, dostrzegając w nim równą dozę niepewności i skrępowania. Miał na sobie gruby, wełniany sweter w kolorze wiśni i doskonale mi znany komin, spod którego z reguły mroził swoim spojrzeniem. Tylko w tym wydaniu wydawał się znacznie łagodniejszy. Sięgnął ręką do owczarka, aby odciągnąć go za obrożę.
- No już, wystarczy Bazyl - pies niechętnie wycofał się parę kroków i zaszczekał na niego dwa razy. - Będziesz miała cały płaszcz w jego sierści.
- Nie szkodzi - odparłam. - Musieliśmy się przywitać.
- Jak się czujesz? Jak noga? - spytał prostując się przede mną, z prawdziwą troską w głosie. Kilka krótkich kosmyków włosów opadły luźno na jego czoło. Zamotałam się na moment.
- Dobrze, coraz lepiej. Już prawie się zagoiła - odezwałam się po krótkiej pauzie i zaczęłam nerwowo obracać telefon w dłoniach. Wzięłam trzy głębokie wdechy w myślach, aby się pozbierać. - To jest twoja wypożyczalnia?
- Tak. To znaczy, moich rodziców. A Ty postanowiłaś jednak spróbować swoich sił na nartach? - Skierował swój wzrok na stok na moimi plecami z lekkim i ciepłym uśmiechem. Rozgrzewającym od środka. Co jest grane?
- Nie, nie... narciarstwo to nie mój konik - machnęłam ręką i nerwowo zaczesałam kosmyk za ucho. Zreflektowałam się, że nie postawiłam kropki po mojej odpowiedzi. Robert zacisnął usta nieprzerywanie się we mnie wpatrując. Poczułam jak policzki oblewają mi się rumieńcem. - Byłam na rozmowie kwalifikacyjnej - dodałam cicho, jakby w obawie o jego reakcję. I słusznie, bo ściągnął brwi i pokiwał jedynie głową. Zrobiło się między nami niezręcznie, jakby tor naszych myśli równolegle został skierowany na temat schroniska. Nie wiedziałam, jak poprowadzić naszą rozmowę dalej. Odblokowałam telefon w dłoniach i uciekłam spojrzeniem na ekran.
- Przepraszam Robert, muszę zamówić taksówkę. Jest już późno i...
- Pojedź ze mną - przerwał mi nagle, pewnie ale też z namiastką nadziei w głosie. - Na kawę, czekoladę, grzańca. Odwiozę cię później.
Słucham?
Nie zdawałam sobie chyba sprawy, jak bardzo wymowna musiała być moja mina. Dopiero zimne powietrze, które owiało moje lekko rozchylone usta uzmysłowiło mi, jak głupio musiałam teraz wyglądać.
- Słucham? - powtórzyłam, tym razem na głos, najwyraźniej rozbawiając Roberta. Teraz dostrzegłam, że przy lekkim uśmiechu na jego policzkach uwydatniają się płytkie dołeczki.
CZYTASZ
Białe niebo [WSTRZYMANE]
Romanceℝ𝕠𝕞𝕒𝕟𝕤 𝕕𝕝𝕒 𝕜𝕒ż𝕕𝕖𝕛 𝕥𝕒𝕥𝕣𝕠𝕞𝕒𝕟𝕚𝕒𝕔𝕫𝕜𝕚, 𝕗𝕒𝕟𝕖𝕜 ℕ𝕚𝕔𝕠𝕝𝕒𝕤𝕒 𝕊𝕡𝕒𝕣𝕜𝕤𝕒 𝕚 𝕙𝕚𝕤𝕥𝕠𝕣𝕚𝕚 𝕥𝕪𝕡𝕦 𝕤𝕝𝕠𝕨 𝕓𝕦𝕣𝕟! Book trope: grumpy x sunshine ___ Zuza po traumatycznych przeżyciach w Karakorum decyduje się na p...