Rozdział VI

162 16 4
                                    

Nastrój panujący w Piątce był okropny. Przesycony toksycznymi osądami, ogromem przypuszczeń bez odpowiedzi i solidną dawką niepewności. Akcja ratunkowa, która toczyła się przez cały dzień była numerem jeden rozmów i snujących się po całym schronisku domysłów. Sama troska czy zainteresowanie nie byłyby tak irytujące gdyby nie fakt, że setki turystów przewijających się przez dolinę nagle okazały się arcymistrzami sztuki turystyki zimowej. Nie zostawiając suchej nitki zarówno na zaginionym, jak i na ratownikach TOPRu.

To była jedyna rzecz, przez którą miewałam myśli aby wrócić do domu w Kościelisku. Oczywiście, w każdej grupie fanatyków byli tacy, którzy święcie przekonani o swoich racjach głosili pseudo wykłady na temat odpowiednich praktyk górskich. Krytykowali każde posunięcia profesjonalistów i głęboko analizowali poczynania turystów i grup ratowniczych. Wdawali się w niepotrzebne i zwyczajnie głupie kłótnie z bardziej empatycznymi ludźmi i podburzali wszystkich, którzy w spokoju chceli odpocząć w schronisku. A zimą z reguły takich osób przewijało się najwięcej. Trzymałam język za zębami do tego stopnia, że nie raz złapałam się na ich podświadomym zgrzytaniu. Słysząc niektóre dyskusje i preteksty do zabłyśnięcia w towarzystwie.

- Przecież w takich warunkach TOPR powinien od razu uruchomić śmigłowiec i ruszyć na poszukiwania. Po co te wszystkie datki, skoro helikopter stoi i czeka na nie wiadomo co?!

- Parszywy amator! Sam jest sobie winien! Może da to innym durniom do myślenia, że w Tatry zimą bez doświadczenia się nie wychodzi!

- Amator nie amator! Tego nie wiesz! Nie zmienia to jednak faktu, że skoro TOPR się włączył w akcje to powinni to zrobić porządnie! Ileż ich tam było... sześciu? Sam widziałeś. W szóstkę to co najwyżej mogą wleź i zerknąć z góry, czy gdzieś spod śniegu łeb nie wystaje.

Gotowałam się od środka. I niewiele brakowało, abym wparowała między trzech mądrych, którzy z trudem próbowali zapiąć raki na butach w sali jadalnianej. Wzięłam kilka głębokich wdechów, zanim do nich podeszłam i odezwałam się do całej trójki z kamiennym wyrazem twarzy.

- Panowie, na drzwiach wiszą co najmniej trzy znaki, że raki zdejmuje się przed wyjściem i zakłada z powrotem po wyjściu ze schroniska. I o to uprzejmie proszę.

- A co mnie to obchodzi? Zimno jest, nie będę się szarpał na zewnątrz przy tej śnieżycy - odpysknął najmłodszy z nich, który rzucił mi wyzywające spojrzenie. Zacisnęłam pięści w kieszeniach polaru.

- Nie wpieprzaj się, dziewczyno - dodał drugi, bezczelnie stając na nogach z zapiętymi już rakami na butach. Dostrzegłam kątem oka Marlenę, która zauważyła zamieszanie z kuchni.

- Równie obchodzi mnie fakt, że ci prędzej łapska odmarzną zanim je zapniesz. Pomijam już, że zaciągnąłeś je nie od tej strony, co trzeba - syknęłam zagryzając policzek, gdy młodszy dołączył do kolegi i stanął tuż przed moją twarzą.

- Te, nie pyskuj laleczko - warknął znowu najmłodszy, robiąc kolejny krok w moją stronę. - Szkoda takiej ładnej buźki.

Krew we mnie wrzała, ale nie dałam się sprowokować. Nie odpuściłam i już miałam soczystą wiązankę na końcu języka, gdy Marlena nagle wyłoniła się zza moich pleców.

- Panowie spod dziesiątki, prawda? - spytała krótko, doskonale kojarząc mężczyzn, którzy spędzili u nas ostatnie dwie noce. - Zapamiętajcie ten pobyt, bo to ostatni dla was w tym sezonie.

Całą trójkę od razu zamurowało, gdy Marlena skutecznie pogrzebała ich bojowe nastroje. W tym samym momencie do schroniska wszedł Zbyszek, wpuszczając lodowaty wicher do przedsionka schroniska. Cały obsypany śniegiem, solidnie przemoczony i zmachany, przekroczył próg do sali jadalnianej i na moment przystanął obok mnie i Marleny. Od razu się zorientował, że coś było nie tak. Zlustrował trójkę buntowników wpędzając ich w zakłopotanie, po czym wskazał pacem na raki najmłodszego mężczyzny podrzucając brwiami.

Białe niebo [WSTRZYMANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz