Rozdział XV

161 16 1
                                    

Tkwiłam w bardzo zdradliwym półśnie. Tym najgorszym z możliwych, kiedy człowiek nie do końca wie, czy zdołał się obudzić, czy jednak podświadomość nadal mu płata figle w trakcie snu. Leżałam głęboko schowana pod kocem, w moim schroniskowym, ukochanym składziku, ale nie mogłam się ruszyć z łóżka. Jakbym leżała pod kołdrą wypełnioną kamieniami. Przewracałam jedynie głową na boki próbując rozejrzeć się dookoła. Wzrok miałam skierowany prosto na drzwi, ale kątem oka widziałam uchyloną okiennicę. Wiatr bezlitośnie targał kraciaste zasłony, a szum dochodzący z zewnątrz w nagłych porywach dudnił, straszył i budował dziwnego rodzaju napięcie w powietrzu. Jakby zwiastował coś naprawdę niedobrego.

Nie mogłam ponieść ani rąk, ani nóg. Próbowałam się odezwać, ale gardło z każdym słowem tłumiło mój głos. Szeptałam do siebie, nawoływałam Marlenę, tatę. Ale wiatr niwelował nawet najsilniejsze szepty wydobywające się z moich ust. Słyszałam kroki za drzwiami. Uderzenia ciężkich butów o drewniane deski, co najmniej kilka osób stało na korytarzu po drugiej stronie. Rozmawiali. Denerwowali się. Śmiali. Łkali. Ale nie byłam w stanie zrozumieć ani jednego słowa czy zdania. Byłam coraz bardziej podirytowana i zrezygnowana przez fakt, że nie mogłam o sobie dać znać. Przecież się obudziłam! Halo, słyszycie mnie! Jestem tutaj!

Klamka nagle się ugięła. Zawiasy tępo zaskrzypiały, ale drzwi się domknęły po kilku sekundach. Nadal słyszałam głosy. Głównie męskie. Taty na pewno. Drzewuckiego chyba też. Momentami wychwyciłam również piskliwy ton mamy i zatroskaną Marlenę. Gdy niespodziewanie, i to najgłośniej ze wszystkich, odezwał się mężczyzna stojący tuż przy samych drzwiach. Najpierw go nie rozpoznałam. Potem oblały mnie dreszcze. Nie dowierzałam własnym uszom. Zaczęłam się szarpać w łóżku, ale byłam w stanie poruszać zaledwie palcami u stóp. Krzyczałam, piszczałam, łzy samoistnie zaczęły spływać po moich policzkach.

- Paweł! Jestem tutaj! Tutaj! W pokoju! W byłym składziku! - Nawet nie czułam na wargach własnego oddechu, kiedy walczyłam o jego uwagę. Byłam przekonana, że za klamkę trzyma właśnie Paweł. No bo kto inny? Opadałam mimowolnie z sił, traciłam dech w płucach. Krzyknęłam ostatni raz, a klamka ponownie opadła w dół.

Wtedy wyszło słońce. Wiatr ustał, nastała cisza. Głosy zamilkły i tylko jeden szept docierał do moich uszu. Zajmę się nią, nie martw się. - Ponownie stukot twardych podeszew rozniósł się na korytarzu, aż zanikł gdzieś na dole schodów. - Tak. Tego właśnie potrzebuje.

Światło było tak ostre, że musiałam przymrużyć oczy. Widziałam zaledwie kontury pomieszczenia, a promienie słoneczne odbijały się od każdej, gładkiej powierzchni, skutecznie mnie oślepiając. Miałam ochotę skakać z radości, choć niewiele byłam w stanie dostrzec. Ale drzwi uchyliły się szerzej, odsłaniając kształt dużego, wysokogórskiego buta i ramię mojego gościa.

Tylko dlaczego rozpoznałam w rysach ciała i twarzy Roberta? Przymrużyłam oczy jeszcze bardziej, bo nadal raziła mnie jaskrawa łuna. Głos mężczyzny przeplatał się złośliwie z tonem Pawła i Poniatowicza, mącąc jeszcze bardziej moimi zmysłami. Poznałam też kurtkę narzeczonego - tą, którą miał na naszej wyprawie pod Gasherbrumem, ale... nie. To nie było możliwe. Paweł? To Ty? Robert? Nie odwracaj się, nie wychodź!

Nie! - Uwolniłam się. Podniosłam. Wyprułam do przodu tak, że prawie spadłam z krawędzi łóżka. Dysząc płytko, bezwiednie, aż całkowicie wybudziłam się z paraliżującego amoku. Poczułam nagły ucisk na ramionach. Ciepły, delikatny. Twarz Marleny znajdowała się parę centymetrów przed moją.

- Już, spokojnie... to tylko sen - powiedziała cicho i położyła dłonie na moich policzkach. Teraz się zorientowałam, że faktycznie, spałam w swoim pokoju, ale przecież... nie tutaj zasnęłam.

Białe niebo [WSTRZYMANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz