Próbowałam uciec, ale on w porę mnie złapał i przycisnął do ściany. Zagrodził mi wyjście swoimi ramionami i zmusił do patrzenia prosto w oczy. Wiedział, że tylko to jest w stanie mnie onieśmielić i miał całkowitą racje. Jego wzrok jak zwykle wbił mnie w podłogę i czułam jak powoli zasycha mi w gardle. Spojrzałam na jego mokre włosy, podłużny nos i zwilżone rzęsy, z których co kilka sekund kapały pojedyncze kropelki wody.
Zacisnęłam usta by tylko się nie roześmiać. Cały dzisiejszy dzień polegał na dogryzaniu sobie nawzajem, aż ja skończyłam z malinkami na szyi, a on upokorzony i mokry od wody. Nasza dwu dniowa znajomość była już tak dziwacznie rozwinięta i doszło do tego, że William całował mnie w schowku na detergenty, a ja stworzyłam z niego wróżkę Aftonkę.
Nagle parsknęłam śmiechem, a on odpowiedział przelotnym, zawiadiackim uśmieszkiem.
– Nie śmiej się – nakazał srogo sam powstrzymując śmiech i wskazał dyskretnie na moją szyje – Pasują Ci
– Tobie też pasuje rola wróżki – odpowiedziałam sarkastycznie i popatrzyłam prosto w jego czarne i ostre jak brzytwa oczy.
Wciąż mnie paraliżowały, mimo że było w nich trochę pozytywnych emocji, ale nadal William potrafił być do bólu tajemniczy. Jednak cień dyskretnego uśmiechu, który wkradał mu się na twarz sprawiał, że czułam się komfortowo. Wyglądał beztrosko z tym uroczym gestem zdobiącym jego mroczną na pozór twarz.
Odsunął się ode mnie tak, by dać mi swobodę i wyprostował plecy przez co musiałam unieść podbródek, by nie urywać kontaktu wzrokowego. Wcześniej uciekałam przed tym spojrzeniem, a teraz nie chciałam go tracić, bo polubiłam to uczucie, które towarzyszyło mi w brzuchu. Było uzależniające tak samo jak cała jego osoba.
Uśmiechałam się dalej, widząc, że on również nadal to robi. Wpatrywaliśmy się w siebie jak idioci i pewnie z boku musiało to wyglądać żałośnie, aczkolwiek w tym momencie nie liczyło się nic innego.
– Jesteśmy kwita? – zapytał i wyciągnął przed siebie swoją dużą, bladą rękę.
– Kwita – poparłam i ujęłam jego szorstką dłoń – Ale nie wybaczam za nastraszenie mnie pieprzonym scyzorykiem! – zmrużyłam oczy, udając obrażoną, choć głupawy uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Dawno nie czułam się tak beztrosko, a co najciekawsze stało się to z facetem, którego nigdy nie zestawiłabym ze słowem beztroski.
– Obiecałem Henremu, że zamknę, więc się zbieraj – odparł i odszedł ode mnie, kierując się w stronę wyjścia z budynku.
Pomrugałam kilka razy, żeby przywrócić swoje ciało do rzeczywistości. Nadal uśmiechałam się do siebie jak idiotka i nie potrafiłam pojąć jakim cudem tak szybko przestałam być na niego zła. To musiała być wina tych jego przeklętych oczu, którymi czarował.
– Zamykam! – wydarł się, a ja szybko ruszyłam z miejsca, bo nadal stałam przy ścianie.
– Czekaj! – zawołałam i w biegu złapałam za torebkę by w sekundę pojawić się już przy drzwiach.
Wyszłam na wyjątkowo gorące powietrze. Sapnęłam, bo to wcale nie pomogło w otrzeźwieniu myśli po naszym kolejnym wzrokowym starcie z Williamem, który w tym momencie zamykał lokal.
Kochałam lato, ale ostatnio temperatury w Utah to jakiś nieśmieszny żart. Z tego co wynikało z pogody w słońcu było conajmniej dziewięćdziesiąt fahrenheitów ( 32°C ), przez co od razu poczułam tworzący się pot na skórze.
Pomimo pogody ruszyłam w stronę chodnika, ale szybko zostałam powstrzymana przez chrapliwy głos z tyłu.
– Podwieźć Cię? – zapytał, a ja uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, kierując się do jego auta, które jako jedyne zostało na podjeździe.
CZYTASZ
LIE
FanfictionTa książka w większości dotyczy Five nights at Fredddy's i jest moją pierwszą książką, jaką kiedykolwiek napisałam. Liczę na wyrozumiałość. Grafika z okładki nie jest moja! Pochodzi z twittera Melokoii.