– BU!
Wrzasnęłam i odwróciłam się na pięcie, chwila minęła zanim zrozumiałam kto tak właściwie za mną stał.
Z otwartymi oczami prześledziłam postać i szybko mój wyraz twarzy z szoku zmienił się na poirytowany.
Jak można się było domyślić był to William, który w tym momencie dusił się ze śmiechu.
– Idiota – skwitowałam, ale ten nie przestał się śmiać – Ha, ha, naprawdę śmieszne – zażenowana przewróciłam oczami.
William z uśmiechem wyprostował się i posłał mi uważne, ale, o dziwo, przyjaźnie nastawione spojrzenie. Jego oczy błyszczały w ciemności i po dłuższej obserwacji, mogłam bez wahania potwierdzić, że z dnia na dzień wydawały się być coraz ładniejsze, a przede wszystkim William coraz bardziej się otwierał i dawał mi dostęp do poznania więcej jego emocji. Dla wszystkich był poważny i ponury, natomiast ja znałam jego dodatkową ukrytą cechę - zachowywał się jak rozwydrzony bachor.
– Jak widać humor Ci dopisuje – dodałam oschle, ale z drugiej strony cieszyłam się, że wreszcie nie ma tej okropnej nutki niezręczności miedzy nami.
– Słyszałeś o tych morderstwach dzieci? – zapytałam, gdy wchodziliśmy razem do budynku – No wiesz, te sprzed roku.
– No coś tam słyszałem – odpowiedział dosyć nieswojo – ale niezbyt mnie to obchodzi. To tylko historyjki. Każde miasto ma swoje tajemnice – skrzywił swoje usta w sztucznym uśmiechu.
– Tak, coś w tym jest – odparłam i gdy szedł podłożyłam mu nogę.
Potknął się o nią i w ostatniej chwili złapał równowagę.
Teraz to ja się śmiałam, a on stał z zażenowanym wyrazem twarzy.
Henry gdy nas usłyszał wyszedł z biura i patrzył się dosyć podejrzliwie. Najpierw zmarszczył brwi i przyjrzał się Williamowi, a potem odwrócił głowę w moją stronę i posłał kolejne pytające spojrzenie. Zapewne był zdziwiony, że ja i William jakkolwiek się dogadujemy. Sama byłam w szoku, bo z początku był naprawdę drętwy, ale jednocześnie polubiłam to. W końcu ludzie inni niż reszta są o wiele bardziej ciekawsi.
Henry opowiedział nam po krótce co musimy zrobić i żeby co godzinę dawać mu znać czy wszystko jest okej. Wyszedł powoli z lokalu zostawiając nas samych w pomieszczeniu z dwoma krzesłami, monitorem i latarką.
William już wrócił do swojej starej opanowanej postawy i stał się oschły oraz małomówny. Jakoś bardzo mnie to nie zdziwiło, dlatego po prostu wzięłam się do roboty i wygodnie rozsiadłam na sztywnym krzesełku.
Pierwsza godzina poszła całkiem łatwo. Zagadywałam Williama na różne mało ważne tematy, a on odpowiadał kilkoma słowami i tak spędziliśmy czas, ale w drugiej zaczęło dziać się coś szczególnie dziwnego. Oczy, ręce i nogi animatroników zaczęły się niespokojnie poruszać i wyginać w nieznanej kombinacji.
– Kurwa – wymamrotał William, gdy pokazałam mu nagranie z kamer.
– Co się dzieje? – spytałam.
– Nie wiem – odparł spokojniej – to pewnie nic wielkiego – ponownie skrzywił usta w niepodobnym do niego uśmiechu.
Nie żeby często się uśmiechał, ale gołym okiem dostrzegłam, że właśnie ten jest wymuszony.
Zmarszczyłam brwi, przyglądając się mu z uwagą. Wydawał się być spięty albo może nawet zestresowany. Nie chciałam w to głębiej wnikać, bo w końcu każdy ma jakieś swoje codzienne problemy. I choć jego zachowanie stawało się być coraz dziwniejsze, postanowiłam odpuścić. Jeżeli byłoby coś na rzeczy zwyczajnie by mi o tym powiedział.
CZYTASZ
LIE
FanfictionTa książka w większości dotyczy Five nights at Fredddy's i jest moją pierwszą książką, jaką kiedykolwiek napisałam. Liczę na wyrozumiałość. Grafika z okładki nie jest moja! Pochodzi z twittera Melokoii.