Rozdział 8 Plan Caleba

123 11 5
                                    

Z perspektywy Axela

Mijały dni. Nastał poniedziałek. Dalej byłem uwięziony z Joem. Chociaż dawano nam jeść.
- nie wierzę, że nie udało nam się wydostać - Jęknąłem
- nie narzekaj. Ciesz się, że tu jest łazienka. Kiedyś tu była szatnia - odparł Joe
Pokiwałem głową. Wstałem i podszedłem do sterty rzeczy
- spróbujmy jeszcze raz - powiedziałem
- Axel... - zirytował się "współwięzień "
- Nie Axeluj mi tu. Jeszcze raz Joe. Proszę. Musimy przecież się wydostać.
On tylko przewrócił oczami i znów zbudowaliśmy wierzę. Pierwszy się wspiąłem. Udało mi się otworzył kratę. Uśmiechnąłem się pewny siebie i rzuciłem ją za siebie.
Wtedy usłyszałem zgrzyt w zamku
- Ty leć. Ja ich zajmę - nakazał mi Joe i zszedłem z konstrukcji
- Co ty wyprawiasz?! Zdążymy razem uciec!
- leć! To twój los się liczy podczas meczu nie mój
- Joe... - przerwałem bo kopnąłem z całej siły w jedną z beczek. Cała konstrukcja się zatrzęsła. Zdążyłem się chwycić krawędzi szybu. Ostatni raz spojrzałem na dół i wgramoliłem się do środka

Z perspektywy Joea

Udało mu się. Oby zdążył na mecz. Spojrzałem na ludzi co weszli
- Gdzie ten drugi? Co to był za... - zaczął mężczyzna widząc bałagan i otwarty szyb wentylacyjny
Uśmiechnąłem się lekko
- nie ma go. I nie będzie. Nie wiem coś wy za jedni, ale nie pozwolę na to żeby mecz przepadł mi od tak gamonie
- Jak ty nas nazwałeś?!
Cofnąłem się o krok wszystkich bacznie obserwując
- gamonie - powtórzyłem z wrednym uśmiechem
- oż ty mały. Trzeba cie nauczyć... - nie dokończył bo się odsunąłem włączając maszynę z piłkami. Zaczęła strzelać w nich. Szybko udało mi się wybiec z pomieszczenia. Od razu zamknąłem drzwi na klucz, który był w zamku. Poprawiłem torbę i pobiegłem korytarzem. Spojrzałem przez ramie. Heh ciołki. Zwróciłem wzrok przed siebie. Zatrzymałem się gwałtownie widząc przed sobą wiele ludzi.
- Wy nie jesteście z ochrony Akademii... - cofnąłem się. Mieli stroje ochrony, ale bez naszego herbu. Zacząłem biec z powrotem, ale złapali mnie pod ramiona. I tak dalej tam nie miałbym jak uciec. Zacząłem się szarpać. Chciałem krzyczeć, ale zatkali mi usta. Gdzieś zaciągnęli... Winda?! To my mamy windę?!
Po chwili byliśmy na nieznanych mi korytarzach. Doszliśmy do dziwnych drzwi. Wprowadzili mnie do środka i skuli ręce kajdanami przy ścianie. Po tym wyszli. Rozejrzałem się. To byli prawdziwi ochroniarzem akademii. Uwięzieni tu.
- nie powinieneś być na meczu? - spytał Leonardo. Mój ulubiony ochroniarz
- a wy na górze przy Rayowi?
- nie wiem co to za goście. Dostaliśmy niby wezwanie na zebranie. Poszliśmy i tu ciach. Nagła ciemność i senność - odparł inny facet
- To nie są ludzie z ochrony akademii, a za takich się podają - mruknąłem
- a czemu ciebie tu zamknięto Joe? Jesteś potrzebny na meczu.
Westchnąłem
- Bo mogłem ostrzec pewną osobę. Uciekłem z zamknięcia, ale znów mnie złapano. Jednak Axel zwiał na mecz mam nadzieję
- Ale ty też jesteś tam potrzebny Joe. Dobrze o tym wiesz chłopcze.
- Wiem. Ale nie mam jak uciec...
- wszystko jest możliwe Joe. Spójrz w tamtym kierunku - powiedział Leonardo. Zobaczyłem jakąś starą śrubkę od czegoś czarnego - dosięgniesz ją nogami?
- Spróbuje - powiedziałem i zacząłem sięgać. Wystawiałem lekko język. Nie mogłem.... Ah. Kurde! Starałem się ze wszystkich sił, aż ją zdobyłem.
- Dobrze. Teraz wciśnij ją między kajdan, a rękę. Jest ona od oleju silnikowego. Może uda Ci się wyślizgnąć rękę.
Kiwnąłem głową i to zrobiłem. Starałem się ruszać tak, że...
- To powoli działa - uśmiechnąłem się i dalej to robiłem, aż miałem wolną jedną rękę. Z drugą to samo zrobiłem. W końcu byłem wolny
- Bardzo dobrze chłopcze. Uwolnij nas. Zabierzemy cie na mecz - powiedział inny ochroniarz
- a co z wyjściem z stąd? - zdziwiłem się
- To zostaw nam. A teraz rusz się Joe. Uwolnij nas.
Pokiwałem głową i zrobiłem to samo co ze swoimi rękami. Oni otworzyli drzwi. Więc tamci nawet nie zamknęli na klucz myśląc, że nikt nie ucieknie. Zaprowadzili mnie bezpiecznie do...
- Limuzyna Raya?! Ale ja...
- nie gadaj tyle. Wsiadaj. Musisz zdążyć na mecz. Masz strój?
- Ja... Nie. Ale jakoś postaram się ubłagać żebym zagrał
Pokiwali głowami. Wsiadłem do środka zapinając pas. Leonardo wsiadł za kierownice i ruszył. Przed limuzyną i za nią po dwa auta jechały z resztą ochroniarzy. Spojrzałem przez szybę. Wow. Nigdy tak nie miałem

Radość z gry czy wygrana?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz