jeden

15.9K 1.2K 932
                                    

CO ZŁEGO TO NIE JA

...

Rowan, teraz

Ostatnie zakupy w Nowym Jorku.

Popychając wózek zakupowy wypychałem go najpotrzebniejszymi rzeczami na podróż. Nie zamierzałem kupować dużo, bo niewiele dam radę zapakować do samolotu. I tak płacę już miliony dolarów za bagaż rejestrowany. Bagaże właściwie.

I tak będę musiał tutaj przylecieć jeszcze co najmniej raz.

Będąc w Grants ten miesiąc temu, żeby odwiedzić dziadka, zawiozłem już parę rzeczy, ale przez te wszystkie lata mieszkania tutaj, posiadania życia, w Nowym Jorku wciąż pozostawały moje cząstki. Więcej, niż bym chciał.

Wzdychając zatrzymałem się przy alejce ze słodyczami. Potrzebuję czegoś na osłodę mojego żałosnego istnienia.

Przesunąłem wzrokiem po półce, szukając swoich ulubionych, kokosowych batoników, ale ich opakowanie było puste. No oczywiście, że ich zabrakło.

Schyliłem się, grzebiąc głębiej i niemalże krzyknąłem z radości, widząc ostatniego batona. Zgarnąłem go i rzuciłem do koszyka, jadąc dalej. Wyjechałem na główną alejkę, podjeżdżając do napojów, gdzie zrobiłem kolejny przystanek. W tle z głośników leciała sklepowa muzyczka.

Jako barman, znałem się na muzyce. Słuchałem jej prawie co noc, nadążając za trendami. Więc to, co leciało, zwało się Drive by, od Train. I uwielbiałem tę piosenkę, więc sobie podrygiwałem głową, nucąc pod nosem.

Głośne odchrząknięcie wyrwało mnie z zamyślenia, w którym przeglądałem soki wyłożone na regale.

Zerknąłem w bok, kątem oka widząc dzieciaka, który przystanął przed moim wózkiem. Dziewczynkę, sądząc po długich, rozpuszczonych włosach w kolorze ciemnego brązu. I po tej białej, letniej sukience w serduszka.

Uniosłem do góry brew, gdy uśmiechnęła się do mnie szeroko, wyciągając małą rączkę i wskazując w stronę mojego koszyka.

– Mogę to sobie wziąć? – zapytała, a jej palec pokazał na mój batonik.

Przez moment po prostu tak stałem.

– Nie? – odpowiedziałem również pytaniem, przez co ona opuściła zrezygnowana rękę.

– Ale to ostatni w caaaałym sklepie – zauważyła, wciąż wpatrując się we mnie wielkimi, brązowymi oczami.

– Właśnie dlatego nie – powtórzyłem zirytowany, odsuwając się od niej wózkiem, przy którym uparcie stała. – Zgubiłaś się, czy coś? – zapytałem w końcu, bo nie było razem z nią nikogo.

Dzieciak przestąpił z nogi na nogę, zakładając ręce na piersi. Nie wiem, ile mogła mieć lat. Z pięć? Sześć? W każdym razie, za mało na zakupy w pojedynkę. Albo choćby za mało na to, aby znać się na tyle dobrze na matmie, aby wiedzieć, co ile kosztuje.

– To nie jest twój baton – rzuciła dziewczyna, wciąż próbując i nie dając za wygraną. I zwracając się do mnie bez niepotrzebnych jej najwyraźniej zwrotów grzecznościowych. Po prostu na „ty".

– Jest w moim koszyku.

– Ale nie zapłaciłeś za niego jeszcze – odpowiedziała, sprawiając, że znów uniosłem zaskoczony brwi.

Cholera, wyszczekana gówniara.

– Kłócę się z dzieckiem o batona – rzuciłem na głos do samego siebie, zastanawiając się, co poszło nie tak w moim życiu.

WICKED NIGHT [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz