Część IIIa. 8.

117 5 5
                                    


Drogę powrotną pamiętał jedynie przez mgłę. Wiedział, że został odciągnięty przez parę silnych ramion od nieprzytomnego strażnika. Zdawał sobie sprawę, że ktoś zaaplikował mu środek uspokajający, po którym był gdzieś pomiędzy jawą a utratą przytomności. Czuł, jak ciągną go po ziemi, odprowadzając niewładne ciało do celi. Słyszał szuranie łańcuchów o jasną posadzkę.

Ale jedynym na czym się skupiał i co dobrze pamiętał było przerażone spojrzenie Hope. To jak próbowała wtopić się w ścianę, jak trzęsła się ze strachu i obronnym gestem otoczyła zaokrąglony brzuch. Jak zszokowana odprowadzała go wzrokiem, wciąż pozostając na zimnej posadzce. Widział, jak zamiera w niej nadzieja.

Nadzieja, która u niego rozbłysła jasnym światłem tuż po tym, gdy ją ujrzał, i zgasła równie szybko po wybuchu furii. Zdał sobie sprawę, że dla niego nie ma już nadziei. Nie ucieknie, nawet nie będzie próbował. Na zewnątrz stanowiłby jeszcze większe niebezpieczeństwo dla innych, w tym dla nich. Dla osób, na których zależało mu najbardziej. Co gdyby ich skrzywdził? Gdyby nieświadomie zaatakował, ogarnięty nieposkromioną żądzą krwi? Wiedział już, że nie potrafi się sam kontrolować. Nawet gdy jest pod wpływem serum.

Jak by się zachowywał, gdyby serum nie krążyło w jego żyłach?

Dla niego nie było już szans na dobre zakończenie. Ale miał cel, by wydostać ich na zewnątrz.

W końcu w tym momencie jego życie nie miało wartości. Mógł więc nim bez problemu ryzykować. Liczyli się tylko oni. O ich życie i wolność warto było zawalczyć.

***

Tego dnia nie miała zaplanowanych żadnych eksperymentów ani testów. Mimo to czekało ją nie lada wyzwanie. Spotkanie w laboratorium sam na sam z Teresą nie należało nigdy do przyjemnych doznań, ale czasem było konieczne. Tym razem Hope, przybita wydarzeniami poprzedniego dnia, postanowiła zachowywać się normalnie, bez humorków i dopiekania dziewczynie na każdym kroku, tak aby wydobyć parę informacji. Liczyła na to, że dowie się czegoś przydatnego.

Usiadła na fotelu, przyprowadzona przez jednego ze strażników, który już miał zacząć przytwierdzać ją pasami, gdy usłyszał słowa Teresy:

– To nie będzie konieczne. – Oboje spojrzeli na nią zaskoczeni. W odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. – Hope nie będzie dziś sprawiać kłopotów, prawda? – Przeniosła wzrok na koleżankę, dostrzegając próbujące ją rozszyfrować oczy. Hope pokiwała powoli głową, przełykając ślinę. Czyżby się domyślała?

– Tak, będę potulna jak baranek. Jak zawsze.

– Tak właśnie myślałam. – Teresa posłała jej niewielki uśmiech, odwracając się, by zabrać potrzebne jej przedmioty i dokumenty. Hope obserwowała ją uważnie, zauważając, że strażnik stanął kilka kroków za fotelem, gotowy w każdej chwili interweniować. Niepotrzebnie. Naprawdę nie miała w planach nic nabroić.

– Co dziś robimy? – zapytała, zastanawiając się, jak poprowadzić tę rozmowę. Strach i swego rodzaju otępienie, spowodowane wczorajszym atakiem furii Newta przeszkodziły jej w zaplanowaniu tej rozmowy wcześniej. Musiała improwizować.

– Zmierzę ci podstawowe parametry życiowe, odpowiesz na kilka pytań. To taki wstępny wywiad przed wizytą u doktor Cooper. Potem pobiorę ci krew i podam kolejną porcję witamin.

– Brzmi zachęcająco – sapnęła pod nosem, wzdychając. Poprawiła się na fotelu, przypominając sobie czarne pręgi i zatrważające spojrzenie blondyna. Odgoniła ten obraz, wzdrygając się, gdy Teresa zaczęła zakładać jej mankiet na ramię.

Zawsze będę [Newt] 3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz