Część IIIa. 10.

116 4 11
                                    


Mijał dzień po dniu, każdy podobny do poprzedniego. Aż nadszedł poranek, który różnił się od pozostałych. Nagle, ni stąd, ni zowąd, dotarła do nich informacja o przenosinach. Przenosinach!

Nie wiedzieli dlaczego, ani gdzie. Wiedzieli jedynie, że wieczorem ich już tutaj nie będzie. I mogli się jedynie domyślać, czyja była to decyzja. Może Ava miała dość patrzenia, jak prace stoją w miejscu? Może jednak zadecydował ktoś wyżej postawiony od niej? Pozostało się jedynie domyślać.

Jednak Hope czuła się zaniepokojona. Udając się w nieznajome miejsce nie wiedziała nic; czy będzie miała tam kogoś, kto będzie miał oko na stan dziecka? Albo czy wciąż będą pobierać jej krew, aby stworzyć serum podawane obecnie Newtowi? Okolice żył non stop ją bolały, jednak była to niewielka cena za utrzymanie ukochanego przy życiu.

Chodziła po swoim pokoiku w tę i we w tę, niepokojąc się jeszcze jedną sprawą. Tuż za paskiem bielizny ukryła strzykawkę i jedną ampułkę z serum. Zabrała ją na ostatniej wizycie doktor Cooper i jak dotąd nikt się nie zorientował. Na wszelki wypadek wolała mieć ją przy sobie w zapasie, jednak nie była pewna, jakie konsekwencje by ją czekały, gdyby ktoś się o tym dowiedział.

Jednak nikt się nie zorientował. Wyprowadzili ją jak gdyby nigdy nic i przewieźli samochodem, aż pod sam wagon pociągu, w którym przykuty łańcuchami czekał już Newt. Ulokowali ją w tym samym miejscu, co blondyna. Cieszył ją jego widok. Wyglądał całkiem zdrowo. Nie widzieli się od pamiętnego dnia, w którym towarzyszyła mu podczas wstrzyknięcia. W końcu mogli znowu być razem, chociaż nie wiedzieli, czy na końcu tej podróży również tak będzie.

Newt obruszył się, gdy jeden ze strażników chciał zapiąć łańcuchami również Hope. Kłócił się, powołując się na jej stan i złe samopoczucie. O dziwo obecna przy przekazaniu doktor Cooper przychyliła się do tej decyzji, pozwalając na zakucie ją jedynie w kajdanki. Jeden strażnik towarzyszył im w wagonie, gotowy zareagować i obezwładnić któreś z nich w każdej chwili.

Tuż przed zamknięciem drzwi Hope z rudowłosą lekarką rzuciły sobie ostatnie spojrzenia. Nie potrafiła odszyfrować jej wyrazu twarzy, choć coś podpowiadało, że nie wygląda normalnie. Miała wrażenie, że powinna go zrozumieć, że już kiedyś go widziała. Niestety w pamięci wciąż pozostawało kilka luk i nie potrafiła dopasować elementów układanki.

Pociąg ruszył. Szarpnął, a potem jechał już coraz bardziej gładko. Ponownie nie miało to dla niej znaczenia. Nie miało znaczenia dla nich. Po raz pierwszy od długiego czasu mogli być razem.

– Jakoś nie mogę w to uwierzyć – szepnęła pod nosem Hope, wtulając się w bok Newta. Nie mając możliwości jakiegokolwiek ruchu jedynie pochylił głowę.

– Ja też. Ale martwi mnie to...– również szeptał, przez co strażnik zaczął spoglądać na nich nieco bardziej uważnie.

– Czemu?

– Skąd wiesz, że nie wiozą nas do gorszego miejsca? Że będą potrafili się tam wami zająć? – Wyczuła napięcie w jego głosie. Podniosła złączone ręce i odgarnęła mu kilka kosmków z czoła, po czym pocałowała tak, jak marzyła od jakiegoś czasu.

– Jesteśmy dla nich zbyt ważni. Nie mogą sobie pozwolić na taką stratę.

– Chyba masz rację. – Uśmiechnął się. Nie tak, jak robił to kiedyś, ale w końcu zobaczyła na jego twarzy ten drobny gest, który zahaczył również o oczy. I już wiedziała, że gdziekolwiek ich nie zabiorą, dadzą sobie radę. Razem.

***

Jechali już długo, zbyt długo. Bolał ją kręgosłup, brzuch zaczynał ciągnąć, a pęcherz prosił się o opróżnienie, tak jak wmuszone na siłę śniadanie. Siedziała oparta o Newta, który starał się jej pomóc w jedyny możliwy obecnie sposób; mimo że czuł mrowienie i nieprzyjemny ból w wielu częściach ciała, był tak odgięty, żeby ciemnowłosej było choć odrobinę wygodniej. Próbował też zagadywać, opowiadał o głupotach, byleby czas przeleciał nieco szybciej. Niewiele to jednak dawało.

– Daleko jeszcze? – zapytał strażnika, unosząc nieco głowę, by lepiej go widzieć. Siedział rozwalony na siedzeniu, przeglądając jakiś kalendarzyk.

– Jak dojedziemy, to będziecie wiedzieć – burknął pod nosem, przekręcając stronę. Newt poczuł, jak podnosi mu się ciśnienie; krążąca w jego organizmie zaraza nie miała z tym nic wspólnego.

– Purwa, chłopie, nie widzisz, że ona już nie może?! – Podniósł głos, czując, jak Hope się wzdrygnęła. Nie pomyślał, że krzyknął ciut zbyt blisko jej ucha.

– Może i jesteście obiektami specjalnymi, ale to ja tu dzierżę broń. – Stojąc skierował jej końcówkę w ich stronę, po czym wrócił na swoje miejsce, kontynuując przeglądanie karteczek.

– Co za klump. – Warknął pod nosem, w końcu wypuszczając powietrze ustami i łagodniejąc, gdy zobaczył bladą twarz swojej lubej. Żałował, że nie może jej teraz objąć. – Już na pewno niedaleko, Świeżyno. Zobaczysz, jeszcze... – nie skończył mówić, gdyż wszechogarniającą ciszę przeszył nagły ryk dochodzący z zewnątrz.

– Co to takiego?

– Nie wiem, Hope.

Ryk nie ustępował, wręcz przeciwnie, przybierał na sile. Nagle coś szarpnęło na tyle mocno, że nieprzypiętą niczym Hope wyrzuciło z siedzenia.

– Hope! – krzyknął Newt, szarpiąc za łańcuchy i pasy, próbując się wyrwać i podnieść dziewczynę. Bezskutecznie. Wciąż leżała, nie ruszając się, a on krzyczał, żeby się ocknęła. Zlewało się to z podniesionym głosem strażnika, który wyglądał na spanikowanego. Ściągnął maskę i na zmianę próbował uciszyć blondyna oraz połączyć się z kimkolwiek przez krótkofalówkę. Bezskutecznie.

W międzyczasie wagon zwalniał, a z zewnątrz nagle dobiegło nawoływanie. Czy ktoś właśnie wykrzykiwał ich imiona? Newt odpowiedział, co zdenerwowało młodego strażnika. Nie spodziewający się kłopotów podszedł bliżej, nie zauważając płynnego ruchu dziewczyny. Podcięła mu nogi i zgarnęła niezabezpieczoną broń spoczywającą przy boku, strzelając w nogę. Czym prędzej wyrwała mu większą broń z ręki, dysząc głośno i dzierżąc ją pewnie.

– Przepraszam. – Nim mężczyzna zdążył się zorientować, co się dzieje, uderzyła kolbą w głowę, pozbawiając go przytomności. Newt obserwował to wszystko z szokiem wypisanym na twarzy. Ocknął się dopiero, gdy podeszła do niego z odebranymi nieprzytomnemu kluczami.

– Jak... skąd... gdzieś ty się tego nauczyła? – Udało mu się w końcu wyartykułować. Uśmiechnęła się pod nosem, uwalniając jedną dłoń.

– Myślałeś, że po twoim złapaniu próżnowałam? Vince to dobry nauczyciel.

– Nic ci nie jest? – Poczuła na policzku jego dłoń i na chwilę zaparło jej dech. Przykryła ją swoją własną, mniejszą, uśmiechając się szeroko.

– Nie. Tylko dalej chce mi się strasznie siku. – Oboje zaśmiali się, po czym wróciła do odpinania łańcuchów.

– Więc zmywajmy się stąd.

Odsuńcie się na ile możecie! – Dobiegło ich wołanie z zewnątrz, po czym nagle z jednej ze ścian prysnęły iskry. Idealnie w momencie, w którym zsunęły się ostatnie uprzęże. Odeszli w najdalszy kąt, gdzie Newt schował dziewczynę za siebie. Oboje znali ten głos. I oboje czekali na chwilę, w której wyjdą na zewnątrz. Na wolność. 

***********************************************************************************************

(data opublikowania: 01.08.2022)

Zawsze będę [Newt] 3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz