Część IIIa. 3.

112 4 11
                                    


Czując, że strumień wody zanika, a trzymające ją pasy puszczają przewróciła się na bok, kaszląc i łapiąc łapczywie powietrze. Stojący nieopodal Janson jedynie patrzył na nią niezadowolonym wzrokiem, zakładając ręce na klatce piersiowej. Obok krzątała się doktor Cooper, przygotowując jakieś substancje w przezroczystej kolbie. Kojarzyła skądś tę twarz i burzę rudych loków, jednak w tym momencie o tym nie myślała.

Od wczoraj była przetrzymywana w siedzibie DRESZCZu, a Janson na różne sposoby próbował wydobyć z niej informacje. Była cholernie zmęczona i przygnieciona wagą porażki, jaką ponieśli. Nie wiedziała, czy wpadł ktoś jeszcze. Liczyła na to, że była jedyna.

Ze złością zwinęła leżący jeszcze całkiem niedawno na jej twarzy materiał i rzuciła nim w mężczyznę.

– Dzięki Janson, że mnie umyliście. Ale mogliście mi powiedzieć normalnie, że śmierdzę, prosto w oczy. Serio, nie obraziłabym się. Potrafię sama wziąć kąpiel. – Rzuciła pełnym ironii tonem, wciąż ledwie oddychając i czując, jak woda spływa po prawie całym jej ciele. Opierała się jedną ręką o fotel, przy którym klęczała, próbując nie nadwyrężać pozszywanej dopiero co części ciała przez pozbawioną jakichkolwiek emocji rudowłosą. Uszkodzony przez strażnika nos pulsował bólem, ale na środki niwelujące go nie miała co liczyć. Ba! nawet by ich nie przyjęła z własnej woli.

Szczurowaty przykucną przed nią i złapał ją za twarz, zmuszając, by patrzyła mu prosto w oczy. Gdy był na swoim terenie, jeszcze bardziej chojraczył.

– Zapytam jeszcze raz – zaczął spokojnie. – Gdzie. Jest. Siedziba. Prawego. Ramienia. – Wycedził, tracąc już powoli cierpliwość. Zdążył już zapomnieć, jakim wrzodem na tyłku potrafiła być. Popatrzyła na niego i zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową na tyle, na ile pozwalał jego uścisk.

– Doprawdy? Cenisz nas aż tak wysoko, że mówisz o Siedzibie?

– Nie pogrywaj sobie ze mną! Gdzie się ukrywają?!

– Masz nierówno pod sufitem jeśli myślisz, że cokolwiek ci powiem. Zawsze wiedziałam, że coś z tobą nie tak – syknęła i upadła na ziemię, gdy zezłoszczony podniósł się niespodziewanie.

– Podpiąć ją. – Wydal rozkaz, który trzy osoby będące w pomieszczeniu z marszu zaczęły wykonywać. – Zaraz wszystko mi wyśpiewasz – powiedział z jadem w jej kierunku, gdy była ponownie unieruchamiana pasami, a do jej ciała były przyczepiane pojedyncze diodki.

Nie miała już siły, żeby się wyrywać. Wciąż czuła się oszołomiona po dawce leków, otrzymanych po wydarzeniach, jakie miały miejsce całkiem niedawno, a przede wszystkim z powodu torturowania, które skończyło się tuż przed chwilą. Nie mając innego wyboru czekała, aż medycy skończą swoją pracę i zaczną kolejną serię ciekawych urozmaiceń jej wieczoru. Przynajmniej wydawało jej się, że właśnie taka pora dnia powinna właśnie trwać. Nie miała pewności.

Miała jednak wrażenie, że wszystko, co spotkało ją od przybycia do siedziby DRESZCZu już kiedyś się wydarzyło. Że powinna się już do tego przyzwyczaić. Uczucie topienia się, światła nad głową, pasy mocujące czy nawet przyczepiane jej w profesjonalnym tempie odprowadzenia były dziwnie znajome.

Widząc jednego z ludzi w białych fartuchach nad sobą, który miał zamiar założyć jej coś na głowę zaczęła się jednak szarpać, utrudniając im zadane.

– Och, skończcie z nią, mam już dosyć tych krzyków. – Skomentował to mężczyzna, przeglądając plik dokumentów i nie zaszczycając ich nawet pojedynczym spojrzeniem. Udało im się ostatecznie założyć urządzenie na głowę, ograniczając jej ruchy do minimum.

– No dobrze, złotko – zaczął, przysuwając sobie obok niej krzesło i siadając na nim majestatycznie. – Cooper zaraz poda ci lek, dzięki któremu poczujesz się jak na totalnym haju. Będziesz rozluźniona na tyle, że bez problemu wyjawisz mi lokalizację twoich przyjaciół. A wtedy ja – przybliżył się do jej głowy, żeby móc wyszeptać pozostałe słowa – będę mógł ich wyłapać, co do jednego. A to wszystko będzie tylko i wyłącznie twoją winą. Cooper! – Przywołał kobietę, która stała już z boku z przygotowaną strzykawką w ręku.

Z obojętnym wyrazem twarzy zaczęła majstrować przy dłoni Hope, która chciała się ruszyć, zaoponować, jednak nie była w stanie. Janson napawał się strachem w jej oczach i przygotowywał do zwycięstwa, gdy nagle do pomieszczenia wpadła zdyszana dziewczyna.

– Stać! – Wychrypiała, próbując złapać oddech. Oparła ręce o kolana, gniotąc trzymaną w nich kartkę papieru. Oddech Hope przyspieszył, gdy próbowała upewnić się, czy osobą, która przerwała im tę dobrą zabawę naprawdę była zdrajczyni. Nie była jednak w stanie odwróci się ani o milimetr. Dlatego próbowała skupić się na dźwięku.

– O co chodzi, Tereso? – zapytał Janson. A jednak! Miała ochotę wstać i porządnie obić jej twarz, jednak mogła wykonać to wszystko jedynie w głowie. Niech no tylko wpadnie w moje ręce!

– Odwołajcie procedurę. – Jej głos drżał, nie tylko z powodu odbytego biegu, ale również od emocji. Od początku była przeciwna temu, co próbowali zrobić, jednak w świetle obecnej sytuacji nie było nawet mowy o jakiejkolwiek kontynuacji. Musieli znaleźć inny sposób.

– Dlaczego? – zapytała Cooper, wciąż będąc gotową na podanie przygotowanego wcześniej serum. Rzuciła krótkie spojrzenie na Hope i wróciła wzrokiem do nowoprzybyłej.

– Popatrz, to jej wyniki badań. – Podała kartkę stojącemu bliżej niej Jansonowi, po czym wciąż próbując unormować oddech, zaczęła wpatrywać się w unieruchomioną znajomą i stojącą obok niej lekarkę. Przybyła rychło w czas. Sekunda później i mogło być już po wszystkim.

Mężczyzna przestudiował szybko wydruk, a wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie. Zerknął z niedowierzaniem na Teresę, potem na Hope i znowu wrócił przestraszonym wzrokiem do ciemnowłosej.

– Nie możliwe...

– A jednak. Sam widzisz.

– Ava już wie?

– Nie. Jak tylko się dowiedziałam przybiegłam do was. Mam ją powiadomić czy...

– Sam się tym zajmę – odpowiedział od razu, nie pozwalając jej skończyć zdania i wciąż niedowierzając, wymaszerował z sali. Zawrócił jednak po chwili.

– Odepnijcie ją. Tereso, wiesz co robić. – Skinęła głową i podeszła z drżącymi dłońmi do fotela, obawiając się spojrzenia, jakim może obdarować ją koleżanka. Nie była wciąż na nie przygotowana, dlatego unikała go jak tylko mogła.

– Cieszysz się, że tutaj jesteś? Że zostawiłaś wszystkich na zewnątrz, pozbawiając nas szansy na normalne życie? – Hope nie mogła sobie jednak odpuścić. – Czy może jednak żałujesz tego, co zrobiłaś? – Teresa podeszła z inną strzykawką, wypełnioną jasno zielonkawą cieczą i otworzyła wejście do wenflonu.

Podała substancję powoli, ignorując pytania i spojrzenia. Hope czekała, wpatrując się intensywnie w jej twarz. Czując, że odpływa, zdołała jednak usłyszeć: „Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz".

Po czym zapadła ciemność...

***********************************************************************************************

(data opublikowania: 27.07.2022)

Ktoś się domyśla, co mogło być na tej kartce? :)

Oleanderka

Zawsze będę [Newt] 3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz