Część IIIb. 4.

100 3 8
                                    


Plan był taki- dotrzeć na przedmieścia i stamtąd spróbować dostać się do środka. W końcu gdzieś musiała istnieć droga, którą można by się niepostrzeżenie przemknąć za mur. Nie było innej opcji, coś musiało zacząć iść po ich myśli.

– Trzymajmy się razem – Hope usłyszała nagle głos Toma, który wyrwał ją z rozmyślań. Poczuła ponownie, że lewa dłoń spoczywa w stabilnym uścisku; węch wyostrzył się, przez co uderzyła w nią cała gama nieprzyjemnych zapachów; od odchodów, przez pleść, po smród rozkładających się ciał. Większość zbierana była przez wyznaczone do tego służby, które jednak nie wyrabiały. Zmarłych było zbyt wielu.

Okolica nie wyglądała przyjaźnie; ani trochę nie zachęcała do tego, aby pozostać tam dłużej. Gdy pokurczony mężczyzna przewrócił się tuż obok Hope i zaczął rzucać na wszystkie strony odskoczyła, wpadając na Newta. Złapał ją mocno, od razu ciągnąc za sobą, byle dalej od tego widoku. I przy okazji bliżej kolejnych podobnych.

Śmierć na chodniku nie wydawała się dla tubylców niczym niecodziennym. Nikt nie zwrócił na mężczyznę, a raczej to, co z niego zostało, choćby najmniejszej uwagi, zajmując się własnymi sprawami. Wszyscy wyglądali niemalże podobnie; brudni, wychudzeni, niemalże szaleni. Mimo swoich przebrań nowoprzybyła grupka wyróżniała się na ich tle. Parli jednak do przodu, udając miejscowych. Mieli cel, który musieli osiągnąć. A przynajmniej spróbować ze wszystkich sił.

Nagle niekształcony lecz głośny głos zaczął być słyszalny coraz bliżej. Jak na zawołanie odwrócili się, zauważając nadjeżdżający samochód, na dachu którego siedziało kilka osób. Jedna na samym przedzie trzymała coś w dłoni, poruszając ustami. Hope zrozumiała, że to coś na kształt mikrofonu.

– Jesteśmy głosem wyrzutków! Kryją się za murami, chcąc zachować lek tylko dla siebie. Podczas gdy my gnijemy i marniejemy. – Zsunęli się na bok, pozwalając pojazdowi przejechać bez przeszkód.

Pozostałe osoby siedzące na dachu miały twarze odziane w maski. I pewnie nic dziwnego by w tym nie było, gdyby jedna z nich nie zaczęła się uparcie wpatrywać prosto w Hope. Coś ścisnęło ją w dołku, przez co automatycznie mocniej złapała dłoń Newta. Zaniepokojony spojrzał na nią i podążył za jej wzrokiem. Wymienili się niepewnymi spojrzeniami, ruszając powoli za oddalającą się grupą. Może to tylko takie wrażenie?

– Nas jest więcej niż ich. I sądzę, że trzeba powstać i odebrać co nasze. Naprzód! Ku zwycięstwu! – Ludzie wybuchli, wtórując mówcy, skandując, krzycząc i złoszcząc się. Po kolei coraz to nowe osoby przyłączały się do pochodu, który powoli zbliżał ku celowi; ku zaporom odgradzającym ich od drogi prowadzącej do bramy głównej. Wejścia za ostateczny mur, za którym gdzieś tam znajdował się Minho.

Hope rozglądała się dookoła, dotrzymując kroku tłumowi, jednak w końcu ograniczyła swoje działania, gdy potknęła się o spory kamień. Newt złapał ją w ostatnim momencie, nawet się nie odzywając. Za „a nie mówiłem" mógłby oberwać w głowę i rozpocząć ich kłótnię od początku. Nie było na to ani czasu, ani chęci.

– Wpuśćcie nas! – Krzyki rozwścieczonego tłumu dobiegały zewsząd, wprawiając w drżenie okoliczne budynki. Byli już prawie na samym przedzie kolumny, który dochodziła do zapory. Zostało jedynie kila metrów, gdy Jorge złapał Thomasa za kurtkę, mówiąc:

– Thomas, nie tędy droga! Myślisz, że ci ludzie nie szukali wejścia? – Rozpostarł ramiona na tyle, na ile dał radę. Kilka osób wpadło na niego, lecz wyminęli ich, jakby nic się nie wydarzyło. Byli zbyt zdeterminowani, zbyt nastawieni na osiągnięcie swojego celu. Podobnie jak ich grupa ratunkowa.

Zawsze będę [Newt] 3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz