Część IIIb. 1.

117 4 8
                                    

Tym razem mieli wrażenie, że czas przyspieszył. A może po prostu to wszystko zadziało się bardzo szybko? Nie było to istotne. W momencie gdy iskry przestały się pojawiać odpadł też fragment ściany, zwany również drzwiami. Z obłoczków pyłu jako pierwsza wyłoniła się broń, na którą Newt zareagował instynktownie; jeszcze bardziej osłonił Hope. Chwilę później jednak pojawiła się sylwetka dobrze znanego im bruneta. Uśmiechnął się i machnął w stronę wyjścia.

– Chcecie tu zostać?

– Purwa nie ma mowy! – Wykrzyknęła zza Newta Hope i wyprzedziła go, łapiąc za dłoń. Podążyli na zewnątrz za Thomasem, w stronę innego wagonu. Nagle schylili się, słysząc dźwięk przelatujących tuż nad głowami kul. Nie była to dla niej najwygodniejsza pozycja do biegu, jednak dawała względne poczucie bezpieczeństwa. Jako pierwszy po drabinie zaczął wspinać się Thomas. Ona miała być kolejna. Ogarnęła ją trwoga, jednak nie mogli sobie na to pozwolić.

– Po prostu nie patrz w dół. Będę tuż za tobą – powiedział Newt, łapiąc ją za biodra i podsadzając nieco do góry. Ważyła więcej niż kiedyś, a on nie miał już tyle sił, jednak się udało. Ruszyła przed siebie, próbując jak najszybciej dostać się na górę. Słyszała poganiające ich głosy i świsty kul, gdy nagle znalazła się na samej górze, wciągnięta przez radosną twarz Azjaty.

– Mam cię, Ptaszyno! – Nie zdążyła nawet odpowiedzieć na jego uśmiech. Czuła, jak Newt przechodzi obok, gdy nagle twarz Minho przeciął grymas bólu i niepostrzeżenie zsunął się w dół wagonu. Rzuciła się za nim, wyciągając rękę, ale było już za późno. Ktoś złapał ją, nim sama spadła i odsunął od krawędzi, osłaniając przed gradem kul. Widziała jeszcze otaczających ich strażników, w centrum których leżał bezbronny chłopak. Przez chwilę rzucała się w objęciach blondyna, jednak w końcu szybko opadła z sił.

Historia zataczała koło. Znowu czuła się jak te kilka miesięcy temu, gdy zabrali Newta. Jednak tym razem utraciła przyjaciela. Też tak jak wtedy.

***

Nie tak miała smakować wolność; zamiast radości Hope czuła gorycz porażki. Siedziała w swoim dawnym pokoju na szerokim, niskim parapecie, obserwując uwijających się na zewnątrz ludzi. Część z nich była szczęśliwa; oni zyskali wolność, nie do końca zdając sobie sprawę z poniesionych przez resztę strat. Thomas powiedział, że stracili w walce jeszcze dwóch ludzi. O dwie tragedie za dużo. Czy ich wolność naprawdę była tego warta?

Nie potrafiła sobie wybaczyć tego, że po raz kolejny ktoś bliski wysunął jej się z rąk. A będąc tutaj zapominała, że w pewnym sensie rozumiała Avę; spychała to na bok świadomości, znowu stawiając ją na podium potwora. Oplecenie się ramionami nic nie dawało. Po tych kilku miesiącach, skoro już była wolna, liczyła na inną gamę uczuć. Wciąż jednak coś musiało stać na przeszkodzie do szczęścia; albo chociaż do względnej harmonii.

Usłyszała otwierające się drzwi, a potem skrzypnięcie podłogi. Po chodzie poznała, że to Newt. Przymknęła oczy, bojąc się spojrzeć w czekoladowe tęczówki. One zapewne również były przepełnione bólem. Poczuła, jak odsuwa ją nieco od ściany i sam sadowi się za jej plecami. Zrobiła mu trochę miejsca, będąc wdzięczną za wybranie właśnie tej pozycji. Wtopiła się w jego ciało, wtulając w oplatające ją ręce. On natomiast oparł podbródek o jej ciemną czuprynę, wzdychając.

– Cholera, nie możemy mieć spokojnego życia, co? – Nie była pewna, co na to odpowiedzieć; czy w ogóle oczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi. Trwali przez chwilę w ciszy, gdy w końcu Hope poruszyła się, przygryzając wnętrze policzków.

– Nie złapałam go, to moja wina.

– Hope, proszę... – weszła mu w słowo, obserwując biegnące na zewnątrz dzieciaki. Chyba bawiły się w berka.

Zawsze będę [Newt] 3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz