Wraca mi świadomość. Nie mogę otworzyć oczu. Co się właściwie wydarzyło? Gdzie Kath w białej sukni? Zmysły powoli zaczynają do mnie wracać. Słyszę pikanie jakiejś aparatury. Odzyskuję czucie w rękach i nogach. Czuję, że leżę na czymś miękkim. Czemu nie na chodniku? Czuję ten charakterystyczny zapach szpitala. Ale jakim cudem? Wreszcie przełamuję się wewnętrznie i otwieram oczy.
Oślepia mnie białe światło. Tak jak podejrzewałam. Szpital. Zamknęli mnie w szpitalu. Obracam delikatnie głowę. Widzę to całą pikającą aparaturę przyczepioną do mojej ręki. Czyżbym była sama w sali? Rozglądam się. Tak, jestem tu sama, definitywnie. Przez szybę w drzwiach widzę jakiegoś lekarza rozmawiającego z... moją mamą? Z krzesła obok lekarza podnosi się ubrana na czarno postać. O rudych włosach. Alan? Co on tu robi? Pyta o coś doktora, wskazuje na mnie, po czym widzę uszczęśliwioną i zdziwioną jednocześnie twarz doktora i mojej mamy. Wchodzą do sali, rudowłosy za nimi. Uśmiecha się na mój widok.
- Hayley! Słońce! - krzyczy mama, po czym próbuje się na mnie rzucić, co skutecznie uniemożliwia jej lekarz. Próbuję coś powiedzieć, ale nie mogę się odezwać.
- Panno Williams, zostanie pani tu na całą niedzielę, na obserwację. Straciła pani dużo krwi i to absolutnie koniecznie. Doradzałbym również zostanie przez najbliższy tydzień w domu i niewychodzenie nigdzie. To tyle z mojej strony, a panią pani Williams proszę ze mną, musi pani powypełniać papiery. - odzywa się lekarz. Mama kiwa głową i idzie za lekarzem, rzucając w moją stronę, że "zaraz wróci, słoneczko". Zostaję sama z Alanem. To on mnie znalazł?
- Chyba jednak nie było aż tak w porządku... - stwierdza ponuro. Siada na krześle stojącym koło mojego łóżka. Tak bardzo chce mu coś powiedzieć, ale nie mogę mówić. Co to w ogólne jest!? Czemu nie mogę rozmawiać?
- Powiesz mi dlaczego? - pyta. Wyraz jego twarzy jest zatroskany, smutny, martwił się o mnie. Jestem tego pewna.
- Mama... widziała... rany... - Udaje mi się wychrypieć. Unosi brew. Wiem, rozumiem, to był bardzo głupi powód. - I demony. - dodaję jeszcze.
- Rozumiem. - Uśmiecha się. Ma uroczy uśmiech. I idealnie brązowe oczy. Mogłabym w nich utonąć. - Jak się czujesz? W sensie psychicznym. Wciąż chcesz się zabić? - spytał. Zastanawiam się.
- Nie, teraz nie. - wychrypiałam jeszcze. Chce mu powiedzieć o Kath, ale wiem, że mi się to nie uda.
- Cieszę się. Bo naprawdę nie sądzę, żeby świat mógł pozbierać się, gdyby ciebie tu zabrakło. Przetrwał śmierć Kathryn, ale bez ciebie... - Nie kończy. Chyba nawet nie chce. W każdym razie nie próbuje.
- Kathryn... znasz ją? - Wciąż chrypię. Uśmiecha się smutno. W jego oczach maluje się ból.
- Znałem. Wiem, nigdy ci o mnie nie mówiła. Byłem jej kuzynem. Od strony ojca, poznaliśmy się dopiero jakiś rok temu, bo dopiero wtedy się tu przeprowadziłem. Wiesz, chciałem dostać się do tutejszej szkoły muzycznej, a moja mama znalazła tu pracę, więc przeprowadziliśmy się tu całą rodziną. Gdy ją poznałem była już załamana. Jej depresja była już nie do pokonania. Wiedziałem o tym, że planowała to samobójstwo. Ale nie zdążyłem mu zapobiec. Znalazłem się pod blokiem, gdy była już martwa... Skąd wiedziałem, pewnie zechcesz widzieć? - skinęłam głową, że owszem, chcę wiedzieć - Wysłała mi wcześniej SMS-a. Napisała, że przeprasza, że to zrobiła i że mam zaopiekować się niejaką Hayley Williams, jej najlepszą przyjaciółką. Więc oto jestem. - Uśmiechnął się delikatnie. Wow. Nie wiedziałam o tym. Zresztą skąd miałabym wiedzieć? Nie wiedziałam też, że Kath martwiła się o mnie aż tak. Że byłam dla niej tak ważna, że myślała o moim bezpieczeństwie w chwili swego samobójstwa. Ta wiadomość ukuła mnie w serce. To było... słodkie i urocze. I świadczyło o jej prawdziwej przyjaźni do mnie. A ja o niej zapomniałam. Łzy zaczęły zbierać się w moich oczach.
CZYTASZ
Fairly Local I: Don't Let The World Bring You Down [ZAKOŃCZONE]
FanfictionCzasem świat wydaje się robić wszystko, by ściągnąć nas w dół, byśmy znaleźli się na dnie. Od nas zależy, czy będziemy walczyć, czy się poddamy, czy zachowamy nadzieję na lepsze jutro, czy damy ponieść się beznadziejności, czy na koniec dnia zdecydu...