XVI: You always take it further Than I ever can

210 19 13
                                    

  W lutym zakończyłam swoje spotkania z Adele. Było ze mną dobrze, bardzo dobrze, prawie zapomniałam już o tym, co Chad prawie mi zrobił. Miałam kochającego chłopaka, wspaniałych przyjaciół i rozumiejącą matkę. No czego chcieć więcej?

Niczego. W tamtym momencie życie było idealnie.

Ale to nie bajka. Więc wszystko musiało się spieprzyć.

Był marzec. Wróciłam ze szkoły do domu, był piątek, rozradowana perspektywą spędzenia całego weekendu z Alanem weszłam do mieszkania, pozbyłam się butów i kurtki, wkroczyłam z uśmiechem do salonu.

Zastałam tam moją mamę. Płakała. Siedziała na kanapie i wypłakała sobie oczy.

Podeszłam i zapytałam co się stało. W odpowiedzi podała mi kartkę. Z wynikami badań. Testu na raka trzustki.

Był pozytywny.

- Już nic nie mogą zrobić. Został mi miesiąc życia. - wyszeptała między falami szlochu.

Poczułam łzy formujące się w moich oczach. Ból spowodowany zdradą Vica przy tym, co wtedy poczułam przypominał ból wywołany ukłuciem się szpilką, porównany z odcinaniem stopy tępą siekierą, bez znieczulenia.

Nie mogłam jej teraz zostawić. Chciałam ją pocieszyć. Ale jak? Będzie dobrze? Przecież to byłoby oczywiste kłamstwo. Nie będzie dobrze, umrze.

- Nie. - To wszystko, na co się zdobyłam. Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie. Tak nie może być. Ja się nie zgadzam.

- Hayley... - zaczęła mama. Otarła już łzy, uspokoiła się trochę. - Kochanie... poradzisz sobie...

- To niesprawiedliwe! Dlaczego wszystko, co złe przydarza się nam?

- Jesteś silna... poradzisz sobie...

- Nie! - krzyknęłam. Poszłam do siebie. Runęłam na łóżko i płakałam. Nie wiem ile czasu spędziłam rycząc nad beznadziejnością mojego losu, ale gdy łzy się mi już skończyły, po prostu zasnęłam.

Nie mam pojęcia ile spałam. Było lepiej. Niewiele. Usłyszałam z salonu głosy. Rozpoznałam głos mamy, cioci Joy i jej męża Johna Paula White'a. Nosili różne nazwiska, zawsze wydawało mi się to dziwne, ale nigdy nie pytałam. Nie miałam sił nawet podnieść się z łóżka. Czułam ból psychiczny. Niewyobrażalnie silny ból psychiczny.

Dlaczego świat uwziął się akurat na mnie? Jęknęłam. Ale nie płakałam. Chyba wczoraj wypłakałam wszystkie łzy, w każdym razie teraz nie płakałam. Możliwe, że oczy mi wyschły. 

- Już wstałaś księżniczko? - Usłyszałam delikatny głos wujka Johna. Spojrzałam na niego. Miał zaczerwienione oczy, też musiał płakać. To jest ciężkie dla każdego. - Hej, nie możesz siedzieć cały czas tutaj. Chodź, weź prysznic i ubierz się w coś wygodniejszego. Sądzę, że rurki nie są najwygodniejszymi rzeczami do leżenia w łóżku. - powiedział. Skinęłam głową. Wstałam i hamując łzy podeszłam do szafy, żeby wyciągnąć z niej jakąś rozciągniętą koszulkę, dresy i czystą bieliznę. Zgarnęłam rzeczy i ruszyłam do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi, rzuciłam ubrania na podłogę i nic. Nie zaczęłam płakać, oczy mi chyba rzeczywiście wyschły.

Po krótkim prysznicu wyszłam z łazienki i oczywiście ruszyłam prosto do mojego pokoju. Zastałam tam pościelone łóżko. "Ciocia Joy" przemknęło mi przez myśl. Po raz kolejny położyłam się na łóżku. Do pokoju weszła ciocia i bez słowa położyła się obok mnie. Leżałyśmy tak we dwójkę, nic nie mówiąc. Rozumiała mnie, w końcu to jej siostra umiera. Po pięciu minutach ciszy odezwała się.

- Wzięli ją do szpitala. Prawdopodobnie zostanie tam już do końca. Jak chcesz, możesz zamieszkać z nami. Kupiłyśmy dom nieopodal, dopiero się wprowadziliśmy, to miała być niespodzianka. Po to tu dzisiaj przyszliśmy.

Fairly Local I: Don't Let The World Bring You Down [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz