IX: It's just a spark but it's enough to keep me going.

279 21 0
                                    

  Przesunełam ostrzem wzdłuż żyły. Przynajmniej sądziłam, że wzdłuż żyły. Ale oczywiście musiałam trafić obok. Płaczę, przez łzy nic nie widzę. Ocieram je więc wolną ręką. Super, usmarowałam sobie pół twarzy krwią... Znów łomot w drzwi, tym razem głośniejszy. Nie zwracam uwagi. Tnę wszerz. Przynajmniej jedna żyła została przecięta. Odrzucam żyletkę. Tyle mi wystarczy, chcę się wykrwawiać powoli, żeby jeszcze raz to wszystko rozpamiętać. Jestem tak bardzo pieprzoną masochistką. Śmieję się jak mieszkaniec szpitala dla obłąkanych. Leżę na dywanie, czuję, jak się wykrwawiam, płaczę i myślę. Dlaczego do cholery ja mu zaufałam? Dlaczego?

Spoglądam na prawą rękę. Wokół niej zaczęła już się formować plama czerwonej, gęstej cieczy o metalicznym zapachu. Moja krew. Kath, za niedługo znów się spotkamy. Płaczę. Dlaczego wszystko, co najgorsze spotyka mnie? W ciszy, która jest przerywana tylko moim płaczem, słyszę, że ktoś majstruje coś przy zamku. Nie, to pewnie tylko omamy słuchowe. Kolejna fala szlochu napełnia moje ciało.

- Hayley, do cholery jasnej, otwórz te drzwi! - Słyszę krzyk. Mój słuch płata mi figle, słyszę Alana, a przecież on mnie nienawidzi, na pewno by tu nie przyszedł. Oczywiście, pani Smith już się ogarnęła i wali miotłą w swoją podłogę a mój sufit. Uroczo.

Mniejsza o to. Trzeba dokończyć dzieła. Znajduję znów żyletkę. Jeszcze jedno, szybkie cięcie. Znów przecięłam tylko jakieś naczynia włosowate. Ugh, to takie irytujące, nawet się porządnie zabić nie umiem! Jestem zbyt skoncentrowana na wyżywaniu się na swojej ręce, żeby usłyszeć, że komuś, kto kombinuje z zamkiem wreszcie się udaje otworzyć drzwi. Nim się zorientowałam ktoś chwycił moją lewą rękę, tą, która tym razem czyniła zniszczenie, i odebrał mi ostrze.

- Ej, to moje... - szepnęłam jeszcze.

- Zadzwonię po pogotowie. - Usłyszałam w odpowiedzi głos Jenny. Rozglądam się po pokoju. Stoi w nim Jenna, z przerażonym wyrazem twarzy i wystukuje numer pogotowia na swoim smartfonie. Obok mnie siedzi Alan, z moją żyletką w ręku. Patrzy na mnie z dziwną mieszaniną zmartwienia, troski, zawiedzenia i miłości.

Wybucham płaczem i przytulam się do rudowłosego. Upuszcza żyletkę, przytula się do mnie. Gładzi mnie po plecach i szepcze, że będzie dobrze.

- Jak to? Zayebiście! Żegnam! - krzyczy Jenna do telefonu, który następnie rzuca na moje łóżko. - Nie przyjadą, sami mamy jej pomóc, mają za dużo zgłoszeń. - mówi. Alan kiwa głową, całuje mnie w czubek nosa, a następnie zwraca się do Jenny:

- Przynieś jakieś bandaże, wodę utlenioną, poradzimy sobie. - Uśmiecha się do mnie. Jak on może być taki spokojny? Płaczę.

- Nie ratuj mnie... - szepczę. - Chcę umrzeć... - dodaję. Znów mnie przytula.

- Obiecałem jej. Poza tym jesteś wspaniałym człowiekiem. Jesteś za młoda, żeby umrzeć. Ludzie cię potrzebują. Twoja mama cię potrzebuje. Jenna cię potrzebuje. Ja cię potrzebuję. I chyba nie jestem zbyt dobry w pocieszaniu... - odpowiada mi. Całuje mnie w głowę. Powoli się uspokajam. Do pokoju wraca Jenna, niesie wodę utlenioną i bandaże. Opatrzyli mnie we dwójkę. Nikt się nie odzywał. Siedzieliśmy w trójkę na zakrwawionym dywanie. Jenna znalazła plączącą się na dywanie żyletkę i ją wywaliła. Gdy zapytała, czy mam jeszcze jakieś odpowiedziałam szczerze, że ta była ostatnia.

- Wyjaśnisz nam dlaczego? - zapytała Jenna.

- Vic mnie zdradza... - odpowiedziałam. I znów się rozpłakałam. I znów skończyłam uspokajana przez Alana. Jenna wyglądała na zdruzgotaną tą wieścią. Przeprosiła nas na chwilę i mówiąc, że idzie zrobić herbatę, wybrała czyjś numer. Wróciła po trzech minutach niosąc trzy kubki zielonej herbaty i rzuciła tylko krótkie:

Fairly Local I: Don't Let The World Bring You Down [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz