XI: 'cause I won't give up without a fight

235 20 0
                                    

  Było listopadowe popołudnie, około siedemnastej, zaczęło się już robić ciemno. Wracałam właśnie z kolejnej wizyty u Adele, która dzisiaj stwierdziła, że jest ze mną zdecydowanie bardzo dobrze i że nasze sesje będą trwały jeszcze tylko do końca roku. Zmierzałam do domu, w planach miałam uczenie się na jutrzejszy sprawdzian z WOS-u. Ale cóż długo gadać, los postanowił znów sobie ze mnie zakpić. Wpadłam na jakiegoś przechodnia. Wysoki, umięśniony, z twarzą typowego bezmózgiego sportowca. Chyba go skądś kojarzyłam. Przeprosiłam go grzecznie i ruszyłam dalej, ale zatrzymał mnie, chwytając za rękaw mojej skórzanej kurtki. Obrócił mnie tak, że musiałam spojrzeć mu w twarz. Tak, teraz go poznałam. Chad Gilbert, największa zmora mojej byłej szkoły. Starszy ode mnie o trzy lata, ale i tak chodziliśmy razem do trzeciej klasy, bo każdą klasę powtarzał. Czyżby znudziło mu się straszenie kujonów i przerzucił się na zaczepianie niewinnych dziewczyn na ulicy?

Ogarnął mnie strach, staliśmy na środku chodnika, nie przechodził tędy żaden inny człowiek, a wiedziałam, do czego był zdolny. Fakt, że patrzył na mnie z widoczną żądzą, wcale nie polepszył sprawy. Tylko spokojnie Hayley, spokojnie, tylko spokojem pokonasz debila.

- Pamiętasz mnie, Williams? - odezwał się wreszcie. Kiwnęłam głową na tak, bałam się odezwać, bo to zdradziłoby moje zdenerwowanie i strach. Uśmiechnął się wrednie, wyglądał, jakby chciał mnie co najmniej zamordować. Przybliżył się do mnie i chciał mnie pocałować. Wyrwałam mu się i pobiegłam prosto przed siebie, w stronę mojego bloku. Oczywiście nie udało mi się, blok wciąż był w odległości co najmniej pół kilometra, a mięśniak mnie dopadł.

- Odmawiasz współpracy? - zapytał z dziwnym błyskiem w oku. Panikowałam. Trzymał moje nadgarstki zdecydowanie za mocno. Jęknęłam z bólu. Ruszył w stronę jakiejś ponurej alejki, pewnie, żeby nikt mu nie przeszkodził. Wolałam nawet nie myśleć w czym. Oczywiście powlókł mnie za sobą. Wyrywałam się, ale to na nic.

- Dobrze ci radzę ruda, współpracuj, albo zaboli. - powiedział przygważdżając moje nadgarstki do ściany, tuż nad moją głową. Nie mogłam ruszać rękami, ale od czego noszę glany. W nagłym przypływie odwagi i adrenaliny kopnęłam go w brzuch. Puścił mnie, zwinął się z bólu, zaczęłam uciekać, ale po chwili otrzeźwiał i zostałam brutalnie przewieszona przez jego ramie i znów przyparta do muru.

- Więc chcesz, żeby bolało, dobra! - krzyknął mi prosto w twarz po czym, ręką którą nie trzymał moich nadgarstków, uderzył mnie pięścią w policzek. Krzyknęłam z bólu. Oczy zaszły mi łzami.

- Krzycz sobie, krzycz, i tak nikt cię tu nie usłyszy! - Zaśmiał się złośliwie, po czym przyssał do moich warg. Z całych sił starałam się wyrwać albo chociaż obrócić głowę, ale był zbyt silny. Znów próbowałam go kopnąć, tym razem nie trafiłam, a on nadepnął swoją stopą na moje w celu unieruchomienia mnie do końca. Udało mu się. Zaczął całować mnie po szyi. Zaczęłam krzyczeć, błagać, żeby przestał, ale to na nic. Czułam tylko obrzydzenie. Nienawidziłam go. Bałam się go tak cholernie, a nie mogłam nic zrobić. Modliłam się, żeby przestał, żeby ktoś tędy przeszedł i coś mu zrobił, modliłam się o cud.

Moja kurtka została ze mnie brutalnie zerwana i wylądowała na podłożu. Poczułam ogarniający mnie chłód. Pocałunki mojego oprawcy zjechały na moje obojczyki. Czułam się paskudnie jak szmaciana lalka. Znów mnie uderzył, bo znów starałam się mu wyrwać. Poczułam, jak ciepła ciecz spływa po boku mojej twarzy. Płakałam z bólu i upokorzenia. Wciąż nie wierzyłam, że to się dzieje. Miałam nadzieję, że to tylko koszmarny sen, ale to była twarda rzeczywistość. Zerwał ze mnie bluzkę i zaczął zabierać się za rozporek moich spodni.

Nie miałam już siły się wyrywać, gdy puścił moje ręce, opadłam na asfalt. Już tylko cicho płakałam i błagałam go, żeby nic mi nie robił. Znów mnie poniósł i trzymał w pionie, przyciśniętą do ściany i wpijał się w moje usta. Nie odwzajemniłam żadnego pocałunku, za co też już kilka razy oberwałam. Błagałam go w myślach, żeby już kończył, a potem mnie zabił. Bawił się tym, bawił się moim cierpieniem i bólem. Nie miałam już na to siły, chciałam umrzeć. Akurat, kiedy miał zamiar ściągnąć mi spodnie, usłyszałam czyjeś kroki. Zebrałam w sobie resztki sił i krzyknęłam. Ten ktoś chyba usłyszał, bo u wejścia do uliczki pojawiły się dwie wysokie postaci. No cóż, to mogła nie być najlepsza decyzja w moim życiu, bo obie postaci zaczęły biec w naszą stronę.

Fairly Local I: Don't Let The World Bring You Down [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz