Rozdział 1

368 41 19
                                    



Nie byłam pewna czy rzeczywiście spadam w dół. Było ciemno, nie było żadnego wiatru, a ja nie czułam grawitacji. Byłam w próżni, wściekła jak osa.

Zamorduje Pola i pogryzę Aresa, przysięgam.

W końcu coś poczułam. Opór na plecach, tak jakbym wpadła do jakieś lepkiej siatki. Czułam jak mój ciężar nagina tą całą siatkę, tak bardzo, że aż pękła.

Zaraz po pęknięciu spadłam na coś twardego, czując że to coś mi się wbija, do tego zmiażdżyłam coś lepkiego i miękkiego, a ręka wylądowała w czymś okrągłym i lepkim, co przewróciłam i wylałam na siebie. Poczułam pomidory.

Otworzyłam błyskawicznie oczy i poza tym, że zauważyłam że leże na jakimś stole z jedzeniem, to jeszcze zobaczyłam coś jeszcze. Ogromne zielone oczy wpatrzone we mnie w szoku. Najpierw zobaczyłam te szczere, dziecięce oczy, przepełnione cierpieniem. Dopiero po tym zobaczyłam kamienną demoniczną twarz gargulca.

Nie przestraszyłam się kompletnie, choć twarz była okropna. Nie wiem czy to te spokojne zielone oczy, czy to że rozproszył mnie krzyk, zaraz po czym wpadła na mnie kolejna osoba z impetem.

Straciłam oddech na sekundę, a stół pod nami pękł.

Wystarczył mi jeden jęk, by rozpoznać w nim Pola.

No nie no, jego też tu wrzucili? Czy ja chwili dla siebie nawet nie mogę mieć bez niego?

Brakuje mi tu tylko Ikara na dokładkę.

– Złaź ze mnie, Patafianie – powiedziałam zrzucając go z siebie i podnosząc się błyskawicznie do pozycji siedzącej.

Wszystko mnie bolało przez ten upadek, a do tego byłam cała w pomidorówce. Jednak to nie to było najgorsze. Najgorsze było, że byliśmy w jakiejś jadalni i wszyscy się na nas gapili.

– Przestań być dla mnie okropna! – zapiszczał płaczliwie, wijąc się na ziemi.

Pol pozostanie Polem, nie ważne jak wygląda.

Spojrzałam zmęczona i zirytowana na najwyższą i prawdopodobnie najważniejsza osobę tutaj.

Chejron. Natychmiast go rozpoznałam przez koński zadek i elegancko przystrzyżoną brodę. Jego wizerunek nie odbiegał tak bardzo od tych przedstawionych na malowidłach, czy dzbankach.

Wyglądał na zaskoczonego naszym wielkim pojawieniem się.

Nie zdążyłam jednak nic się odezwać, kiedy przez drzwi do jadalni błyskawicznie wbiegł Hermes, który z uśmiechem stanął przy stoliku, gdzie jadł Chejron.

– O! – powiedział radośnie. – Już zlecieliście. Cudownie. Chejron, zajmiesz się nimi, dobra? Zwłaszcza nią, jego możesz zignorować.

– Hej! – powiedział z pretensją Pol, również siadając obok mnie.

Przez tą czerwoną ciecz na nas, wyglądaliśmy jakby nas mielarka do mięsa wyrzuciła.

– Muszę lecieć – powiedział Hermes, podskakując w miejscu. Było widać, że rozpiera go energia. – Cześć Maja!

Pożegnał się tylko ze mną i błyskawicznie zniknął. To było bardzo w stylu Hermesa. Na nic nie ma czasu, wszędzie musi pędzić. No i jeszcze, przy okazji, zrobi komuś na złość.

– Dlaczego ze mną się nie pożegnał?! – wykrzyczał z pretensją Pol, jak zwykle nad wyraz dramatyzując.

– Widocznie cię nie lubi – odpowiedziałam mu złośliwie.

Boski IdiotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz