Rozdział 11

259 34 10
                                    


– Ares.

Jego odpowiedź trochę mną wstrząsnęła, mimo że się jej spodziewałam.

Ares. No oczywiście, że on zaczął się wtrącać w to wszystko, co mnie otacza. I tak długo wytrzymał nie pokazując się tutaj i mi nie uprzykrzając życia, krzycząc tym swoim gruby głosem, że powinnam trenować jak bohater.

Spojrzałam na stół zawalony wełną i drutami. Uświadomiłam sobie trochę tą arogancje, którą wyprawiałam. Byłam bohaterem, miałam na sobie odpowiedzialność, a ja nie trenuje, nie ćwiczę, nadal nie dogadałam się ze swoją bronią...

Poczułam autentyczne wyzuty sumienia, że przez tydzień praktycznie nic nie robiłam. Zagryzłam wargę, czując dziwny stres i wściekłość na samą siebie.

Ares będzie wściekły. Mam przewalone.

Ale przynajmniej sobie odpoczęłam i poznałam większość dzieciaków tutaj. Wyspałam się i spędziłam czas wśród mojego rodzeństwa i Pola.

Może nie powinnam żałować tego wszystkiego? Zasługiwałam na odpoczynek. Nie prosiłam się o to wszystko.

Tak, tak powiem Aresowi. Jeśli zdążę oczywiście, nim mi od razu przyłoży.

– Mój ojciec? – zapytał zaskoczony, a na wpół ucieszony Chris.

Spojrzałam na niego skrzywiona. Ja bym tak się nie cieszyła na myśl o Aresie. Kto w ogóle by się ucieszył na widok Aresa? Boga rozróby, krzyku i zniszczenia?

No... Może oprócz Afrodyty i Hery.

Kochanka i matka zawsze widzą człowieka w różowych barwach. A raczej to boga.

Ares na pewno przybył tu by sprawdzić jak mi idzie szkolenie na bohatera. Nie wierzę, że jak dobry ojciec przyszedł zobaczyć się z swoimi dziećmi.

Taka opcja nawet nie wchodzi w grę.

Czułam jak się cała napinam i przygotowuje do ataku. To było instynktowne. Słyszałam tupot jego ciężkich nóg, niemal nawet słyszałam jego sapanie z korytarza.

Zaraz się zacznie.

– Od jednego do dziesięciu, jak bardzo będzie chciał mnie zabić? – zagadnęłam do Pola, który spojrzał na mnie z rozbawieniem.

Taki oto zmartwiony ojciec.

– Myślę, że piętnaście – rzucił, skupiając się na szydełkowaniu.

– No to super– usiadłam ostentacyjnie z powrotem na krześle. – To tylko dodatkowo go wkurzę.

– Twoje oddychanie go wkurza.

Trafił w punkt.

– Kogo, co? – zapytał sfrustrowany niewiedzą Chris. W pewien sposób był zabawny.

Miałam ochotę mu pocisnąć, ale powstrzymałem się. Po pierwsze, drzwi huknęły i w jadalni pojawił się ogromny i wściekły Ares. A po drugie, Ikar pod stołem dał mi tackę, pewnie z namysłem by użyć jej jak tarczy.

Kochany. Przynajmniej pomyślał o tym, że zaraz dostanę bęcki od boga wojny. To jest prawdziwy przyjaciel.

Ares natychmiast spojrzał w moim kierunku. Tak jakby miał radar do tego gdzie jestem.

Na siłę przybrał swobodną pozę na krześle i odwzajemniłam jego parszywe spojrzenie. Wiedziałam, że tylko dodatkowo go wkurzę.

Był ubrany w zbroję, a jego miecz aż błyszczał w świetle żarówek gotowy kogoś posiekać. Ares jak najbardziej nadawał się teraz do wojny. Nawet jego skórzane sandały wyglądały groźnie.

– Boże wojny? Co cię sprowadza? – zapytał z niezwykłym szacunkiem, ale również z dystansem w głosie Chejron.

Miałam wrażenie, że centaur nie jest najszczęśliwszym koniem na ziemi, że Ares tu jest.

Nie dziwię się. Ja też nie byłam najszęśliwszą osobą, widząc go.

Ares zerknął na centaura, jakby był wczorajszym śniegiem, ale zaraz uwagę skupił na mnie.

– Co. – Zamilkł na moment, szybko rejestrując to co się wokół mnie znajduje. – Robisz? – wycedził przez zęby.

Całą swoją siłą woli postarałam się o to, by się nie uśmiechnąć.

– Robię ci sweter, Ares – powiedziałam przerażająco poważnie, patrząc na niego z mocą. Może go prowokowałam, może tego nie potrzebowałam do szczęście, ale robiłam to niemal mimowolnie.

Potrzebowałam tego jak tlenu. Jego wściekłość była jak muzyka z harfy na moje nerwy.

Ares na mój komentarz spojrzał mi prosto w oczy, znieruchomiał na dwie sekundy, a następnie w błyskawicznym tempie rzucił w moją twarz sztyletem. Byłam na to jak najbardziej przygotowana, dlatego obserwowałam rzut jakby zwolnionym tempie i w myślach bardzo podziękowałam Ikarowi za tą tackę. Osłoniłam sobie swoją twarz, dzięki czemu nie przedziurawiła mi czaszki.

Odsunęłam prowizoryczną tarcze i przyjrzałam się złotemu sztyletowi wbitym na wylot w białą tackę.

Znów poczułam to idiotyczne podekscytowanie tym całym zagrożeniem.

– Dlaczego ona nie jest trenowana?! – wrzasnął na cały budynek.

Teraz dopiero zacznie się moje piekło i prawdziwy trening bohatera, pomyślałam mało przejęta swoją niekolorową przyszłością.

Może nie kolorowa, ale na pewno ekscytująca.

– Mówiłem ci, że tak będzie – szepnął mi do ucha Pol.

Cóż, no, mówił. 




~*~

Długo mnie nie było, ale teraz już powinno wszystko wrócić do normy! Wesołych świąt, kochani! :D

Boski IdiotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz