Rozdział 5

293 38 3
                                    


Stojąc na jego ramionach, malując ten płot, czując ciepło słońca na skórze, to wszystko było naprawdę przyjemne. I mimo że ten kamienny gość był całkiem dziwny, małomówny, to fajny był z niego towarzysz.

Właściwie czułam się przy nim swobodnie i nie obawiałam się jego.

A to było ważne w relacji ze mną.

– ... no i kiedy chciał przejść przez drzwi, przewrócił się do tyłu – opowiadałam ze śmiechem, malując górę, a on dół.

– Dlaczego? – zapytał tym swoim grubym głosem.

– No bo zapomniał schować skrzydeł! – powiedziałam ze śmiechem. – Nie zmieścił się w wejściu! Często tak ma.

Opowiadałam mu o Ikarze, a historyjki z nim przychodziły mi do głowy jako pierwsze. Ikar był jak rzep, nawet jak go nie było to był.

– Pieprzony idiota – chichotałam, wracając pamięcią do tego czasu.

– Hehe – zaśmiał się sztywno.

– No i Elia musiał go podnosić – mówiłam dalej. – On zawsze go podnosi. Przyjaźnią się, wiesz. Wydaje mi się że to Ikara pierwszy przyjaciel, a u Elii może być podobnie. Ciężki z niego człowiek.

– Elia? – zapytał zainteresowany, zaskakująco energicznie się ożywił.

Zerknąłem na niego z dołu.

– Ten przyjaciel policjant. Strasznie gburowaty jest – wyjaśniłam.

– Aha.

– Co? Ożywiłeś się.

Dziwnie się poruszył.

– Ładne imię – mruknął.

Zachichotałem i pochyliłam się jeszcze bardziej, by spojrzeć na niego do góry nogami.

– Może będzie szansa, że się poznacie.

Spojrzał mi prosto w oczy, swoimi niewinnymi oczami. Uśmiechnęłam się szeroka. Był uroczy.

– Dużo narzeka, ale jest miły – dodałam.

Ciekawe ile miał lat tak naprawdę. Zachowywał się trochę jak przestraszony czternastolatek. Ale nie byłam pewna przez jego aparycję.

– Hej Aslan – zagadnęłam, widząc że słońce nie jest wcale tak nisko jak się wydaję. – Jak ci się tu żyję?

Zastanawiał się bardzo długo, aż powiedział:

– Nudno – przyznał.

– Nic się nie dzieję? – dopytałam, domyślając się.

– Nie.

Z jednej strony cieszyłam się na perspektywę tego spokoju, a z drugiej już czułam się zniesmaczona. Ciekawe czy wytrzymam tutaj więcej niż dwa tygodnie bez kłopotów. Albo Pol, bo nie oszukajmy się on też jest kłopotliwy.

W końcu to ta sama krew.

To Aslan zauważył, że zbliża się kolacja. Miał już tak wyuczony czas posiłków, że potrafił to rozpoznać bez zegarka.

Tak więc pochowaliśmy cały nasz sprzęt do schowka z powrotem, a ja zauważyłam, że syn Aresa też już skończył. Pewnie już poszedł.

Spojrzałam z oddali na jego pomalowaną stronę. Był o wiele wolniejszy niż ja i Aslan. Ale nic dziwnego. On nie miał do pomocy kamiennego olbrzyma.

W tym samym momencie, kiedy ja przejeżdżałam wzrokiem przez całą długość płotu. Od brzegu jeziora aż po końcówkę płodu, do którego mój wzrok dawał rade dotrzeć, zobaczyłam ruch. Ruch blisko błotu naprzeciw mnie. To był czarny cień, ale jakiś niezwykły.

– Co? – zapytał mnie Aslan, kiedy zdrętwiałem.

Może to tylko gałązka? W końcu to las, tam jest dużo gałęzi. Równie dobrze mogła to być też jakaś zwierzyna. Wilk albo dzik, dlatego jesteśmy odgrodzeni.

– Nic – uspokoiłam go szybko uśmiechem. – Są tu gdzieś zapasowe ubrania? – zagadnęłam beztrosko. – Ja przy sobie nie mam żadnych, a jestem cała w farbie.

Kamienny pokiwał z trudem głową i skierował się w stronę naszego tymczasowego domu.

Okazało się, że w schowku są koszulki dla każdego dzieciaka konkretnego boga. Dzieciaki Aresa miały czerwone z hełmem, Afrodyty różowe z sercem, Apollo żółte z słońcem.

Zerknęłam na metkę.

Eufemia naprawdę robi świetne interesy, pomyślałam z czystym rozbawieniem.

Odpowiednich spodni nie było, ale były ogrodniczki robocze, które mogłam wykorzystać. Nie było rozmiaru dla mnie, ale to nie był problem. Wystarczy podwinąć i uregulować.

– Kąpiel – przypomniał mi Aslan, a ja poczułam się naprawdę głupio, bo chciałam się w to od razu ubrać.

Musiałam być naprawdę brudna od farby, jak mi to zasugerował.

– Tak – mruknęłam, czując się idiotycznie. Przynajmniej pobyt tutaj mogę traktować jak nie tylko odpoczynek i wakacje, ale i spa. – Widzimy się na stołówce, Aslan. Świetnie się dzięki tobie bawiłam podczas kary.

Przysięgam, że wygiął swoje kamienne usta w uśmiech.

Wykąpałam się porządnie i ubrałam w czyste ubrania. Ogrodniczki o paskudnym brązowym kolorze dostosowałam do swojej sylwetki.

W schowku zdobyłam też bardzo małe męskie bokserki, więc zdecydowałam się je ubrać. Jednak stanika nie było, mój też był już w słabej kondycji. Więc w bólach zdecydowałam się wywalić to do śmieci.

Już mi wszystko było jedno. Po tym co przeżyłam, stanik był najmniej ważną rzeczą do życia.

Spojrzałam na swoją, zrobią przez Hefajstosa, broń. Nadal nic się nie odzywała, mimo że dała po sobie poznać, że może zmienić się w włócznie.

Włócznia. Ciekawy wybór. Jednak czy włócznia była dostosowana do mnie, czy ta ukryta w metalu świadomość tak zdecydowała?

Nie miałam pojęcia, a z chęcią by z nim, nią, tym porozmawiała.

Tak więc czując się jak nowo narodzona, skierowałam się do stołówki, na upragniony posiłek. Czułam na sobie nienawistne spojrzenia synów Aresa, zdziwione spojrzenia od innych, a przede wszystkim niepokojąco ciekawe spojrzenie Chejrona.

Jednak coś mi się wydawało, że nawet nie podejrzewa kogo przed sobą ma.

– Cały czas kłopoty, co? – zagadnął mnie Pol, podsuwając mi tace z jedzeniem, którą mi nałożył nim się pojawiłam.

Przyjęłam to z uśmiechem.

– Teraz czekam aż ty coś odwalisz.

Posłał mi zażenowane spojrzenie.

– Nie zamierzam.

– Zobaczymy – rzuciłam z uśmieszkiem.

– Pamiętaj – szepnął mi do ucha. – Nasze wakacje, sama o tym zdecydowałaś. 

Tak, pomyślałam, ciekawe ile potrwają nim ktoś się nie skapnie, że jedyny bohater nie trenuje, ale tylko siedzi i odpoczywa. 

Boski IdiotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz