Rozdział 12

257 31 3
                                    


Chejron spojrzał na Aresa wielkimi oczami.

„Dlaczego nie jest trenowana" znaczyło tylko jedno. Chejron był przecież znany tylko z jednego. Wiedziałam, że zrozumiał natychmiast.

Jako jedyny w tej sali oczywiście. Bo po synach Aresa i reszcie półbogów było widać zdezorientowanie, a nawet strach.

No cóż, Ares jako postać był przerażający. Przerośnięty, groźny i głośny. Gdybym wcześniej go poznała w swoimi życiu, przed pojawieniem się Pola, to też bym się go bała. No, ale poznałam go w odpowiednim momencie by mieć jego humorki gdzieś i potrafić mu się postawić.

Ares nieprzerwanie zabijał mnie wzrokiem, kiedy ja odrzuciłam przebitą tackę na stół i odpowiedziałam mu tym samym spojrzeniem. A w każdym razie starałam się.

Tacka huknęła, a ja wstałam będąc gotowa do szybkiej ucieczki.

Bez wpieprzenia mi ze strony boga wojny jak nic się nie obejdzie. Lepiej być gotowym na atak, który podejrzewam, że zaraz nadejdzie.

Przynajmniej może zdołam mu oddać jakoś bardziej dotkliwie.

Jednak Ares nie zaatakował mnie od razu. Odwrócił się plecami do Chejrona, co jak dla mnie, całkowicie pokazywało jak ma innych gdzieś i jak nie ukazuje odpowiedniego szacunku. Założył ręce na piesi i aż gotował się ze złości bombardując mnie pytaniami:

– Ćwiczyłaś? – zadał pierwsze pytanie, na które odpowiedź była oczywista.

Powstrzymując się z całych sił by nie odpyskować mu czegoś złośliwego na temat nauki robienia na drutach, w końcu wykrztusiłam naburmuszona:

– Nie.

Widziałam jak się gotuje od środka. Jak wulkan, ze zbliżającą się erupcją.

– Ogarnęłaś broń? – zadał kolejne pytanie

– Nie – powiedziałam spokojnie, ale zaraz sama poczułam frustracje na moją domniemaną, niesamowitą broń. – Ale on nie chce współpracować! – wrzasnęłam dodatkowo, wskazując na naszyjnik.

– Jakby miał taka sierotę to też nie chciałbym współpracować! – pocisnął mi czerwony na twarzy. – Zmuś go! Jesteś bohaterem czy pizdą?!

Co ja poradzę, że ona nie chce się do mnie odezwać? T nie jest takie łatwe. A co jak mam broń niemowę? Albo jeszcze gorzej.... W ogóle nie ma tej „duszy"?

– kim? – zapytał idiotycznie Chris, a ja chciałam go naprawdę, ale to naprawdę właśnie zamordować własnymi rękami i taplać się w jego krwi.

Ares rozszerzył gwałtownie oczy z furii. Teraz to nawet ja się go troszkę przestraszyłam.

– Nie powiedziałaś w ogóle, że jesteś bohaterem?! – wrzasnął, a ściany standardowo aż się zatrzęsły przez jego donośny głos.

Jeśli wcześniej miałam jakiekolwiek szanse na uniknięcie jego pieści tak to na pewno dostane porządne lanie z jego strony.

– Nie dostałam rozkazu, że mam ćwiczyć i w ogóle o tym wspominać.

Jak już jesteś w bagnie, to brnij dalej....

Może z niego wyjdziesz, są jakieś szanse nim utoniesz.

– To myślisz po chuja cię tu wysłaliśmy?!

Żebym zbierała kwiatki z córkami Demeter. Jednak nie odważyłam się tego powiedzieć na głos i wkurzać go jeszcze bardziej. Postawiłam na szczerość, a nie na sarkazm.

– Ja się na to nie godziłam – powiedziałam zdecydowanie. – Hera wrzuciła mnie tu bez pytania – przypomniałam.

Wcale o to wszystko się nie prosiłam.

No, i po tych słowach doszliśmy do punktu kulminacyjnego.

– Masz wpierdol szczylu – warknął ruszając wolnym, ale zdecydowanym krokiem w stronę stolika, przy którym wszyscy się znajdowaliśmy.

– Mówiłem... – zaczął przemądrzale Pol, odsuwając krzesło od stołu by szybciej uchylić się od ewentualnego uderzenia.

– Ty też, Apollo – powiedział niespodziewanie Ares na nim też skupiając złość.

W taki oto sposób wyszło na jaw, że Pol wcale nie jest moim bratem ale ojcem. Miny mojego rodzeństwa były nawet bezcenne i stwierdziłam, że coś mi dało za przyjemność pojawienie się Aresa.

– Czemu ja?! Ja tu jestem najbardziej poszkodowany! – wypiszczał, podobnym głosem co kiedy miał głos chłopaka z mutacją. Biedak oparł się o mój bok dramatycznie. – Jestem teraz taki zmęczony i obolały.

Był człowiekiem, ból odczuwał jak człowiek, co było dla niego nowością i czymś nieprzyjemnym. Ale nie miałam dla niego litości dlatego rzuciłam:

– Starość nie radość, co?

– Przymknij się, Maja – powiedział pod nosem urażony.

– Chwila, chwila – wtrącił się Chejron zaskakując zdecydowanym głosem i postawą. – Jak to jest bohaterem? Bohaterów już nie ma.

Przynajmniej pytanie uchronił mnie przed pięścią Aresa.

– No kurwa, nagle się pojawiła – wrzasnął wskazując na mnie.

– Nie miej do mnie pretensji, wcale nie chciałam się pojawić – powiedziałam z pretensją.

– Ale kurwa to zrobiłaś!

– To wszystko wina Pola!

– Przestań mnie mieszać! – Niemal pisnął dramatycznie wstając i patrząc na mnie zranionym, oczywiście udawanym, spojrzeniem. – Nic nie zrobiłem!

– to zawsze twoja wina! – Machnęłam rękami. – Mogę się założyć, że druga wojna światowa też jest twoją winą!

Otworzył usta jakby chciał zbulwersowany zaprzeczyć, ale zaraz je zamknął. Chyba trafiłam.

– Hermes też mieszał w tym palce... – odwrócił dziecinnie twarz w bok.

– Zamknąć się! – ryknął, a ja poczułam że żuł gumę arbuzową. – Dlaczego się leniłaś?!

– Nie jesteś moim ojcem by mi rozkazywać – powiedziałam zirytowana już całą sytuacją.

Zignorowałam w ogóle fakt, że mnie adoptował i na czas niedyspozycji Pola jest moim prawnym opiekunem.

– Ty jebany gówniarzu, słuchaj no... – warknął, wywalając stół na drugi koniec jadalni. Niemal przyłożył nim w głowę swojemu synowi.

– Nie martwcie się. To normalne – powiedział beztrosko za moimi plecami Ikar.

Na pewno miał jeszcze dodatkowo ten swój głupi uśmiech na ustach. Na sto procent, musiałabym go nie znać.

– Odsuń się lekko, o tak – usłyszałam głos Elii, który na pewno opiekuńczo poprosił Aslana by się ode mnie odsunął.

I dobrze zrobił, bo w taki właśnie sposób wyleciałam przez okno i zaczął się mój trening. A i Ikar z Polem przynajmniej mieli przez następne parę godzin zajęcie.

Wstawiali nowe okno w jadalni.  



Boski IdiotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz