Rozdział 10

345 28 4
                                    



Dni w tym „ośrodku wychowawczym" jak to czasem o złości nazywał go Chris, były naprawdę leniwe. Mieliśmy wybór zajęć, które miały tylko zabić czas w naszej monotonnej karze. Każdy odliczał tylko dni do tego by stąd uciec. Niektórzy dostawali szlaban na pięć lat, niektórzy na piętnaście.

Nie wyobrażałam sobie tego. A co potem? Ja wiem, że to miejsce było oderwane od czasoprzestrzeni, że się tutaj nikt nie starzał, ale przecież większość z nich miało swoje rodziny, znajomych. Jak się wytłumaczą? Jak wrócić? Jak rozpoczną na nowo swoje życie?

Nie wiedziałam tego. A gdy zapytałam to Pola pewnego wieczoru, wzruszył ramionami.

– Jakoś się tam im pomaga. Wysyła do innego dzieciaka. Mam takiego producenta, Greg się nazywa, przyjmuje takiego do siebie, daje mu pracę, a reszta mnie nie interesuję.

To był trochę przykre.

Nikt też nie chciał rozmawiać o karze. To był temat tabu. Nikt nie chciał się przyznać, co musiał zrobić by się tu dostać.

Czułam dystans. Większość z nich traktowało mnie jak trędowatą od kiedy pojawił się Ikar i Elia. Byli podejrzliwi, dlaczego znam słynnego Ikara z mitów. A najbardziej to podejrzliwi był Chejron, który posyłał mi swoje przeszywające spojrzenie.

Jednak udawałam głupią do tej głupiej gry i na razie było w porządku.

– I jeszcze to – rzuciłam, stając tyłem do wiernego Ikara, który poszedł za mną nawet do schowka na robótki ręczne. – I to. – Rzucałem mu kolejne kłębki wełny w innych kolorach.

– Dużo – powiedział.

Zerknęłam na niego. Stosik kolorowych pęków wełny zasłaniał mu nos.

– No dobra – ulitowałam się nad nim. – Ale jeszcze biały się przyda – mruknęłam, szukając jak najjaśniejszej wełny.

Westchnął, ale nawet nie śmiał się ze mną kłócić. Ale w sumie za to go doceniałam. Nie dodawał mi nerwów, nie to co Pol.

Tak, Ikar był wspaniały, trochę jak ciepła zupa w zimny wieczór. Nie to co Elia, który zaczynał być irytujący. Zachowywał się jak nie on.

– Ma smutne oczy – powiedział, przeżywając jak mrówka okres.

Spojrzałam na Elię. Stał przy drzwiach i nic nie robił oprócz wzdychania. To nie było w jego stylu, ale zachowuje się tak, odkąd poznał Aslana.

– Zgadza się – mruknęłam, w końcu lokalizując najbielszą wełnę.

– Myślisz że ktoś mu zrobił krzywdę? – zapytał poważnie. Niemal z przestrachem.

– Nie wiem – mruknęłam, próbując dosięgnąć do najwyższej półki i zdjąć kłębek.

– Myślisz że mógłbym coś dla niego zrobić? – zapytał mnie znowu, jakbym była wyrocznią.

Byłam córką Apollo, ale bez przesady. Nie pomogę mu w wygrania w totka ani w tym co myślą inni. Nie miałam do tego talentu. Najwyżej mogę pogrozić nożem Aslanowi, by wyjawił nam swoje tajemnice.

– Idź i go pociesz – powiedziałam już z irytacją, rozumiejąc że nie dosięgnę. – Ja wiedzę, że twoja obecność go cieszy – dodałam już milej, rozumiejąc że nie mogę go tak traktować.

I wtedy kiedy już chciałam zacząć podskakiwać, usłyszałam szelest za sobą i białe skrzydło strąciło wybraną przeze mnie wełnę.

Złapałam ją zwinnie i spojrzałam na Ikara, który patrzał na mnie z tym swoim łagodnym uśmiechem, nadal trzymał górkę wełny i chował skrzydła.

Jakoś zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie można mu było odmówić tego, że był kochany.

Stanęłam na palcach i zmierzwiłam mu i tak już nieułożone włosy. Jak małemu chłopcu, a on był zachwycony takim kontaktem fizycznym.

Sam Elia przyglądał się nam z kąta. Jakoś nie chciał być na stołówce sam na sam, bez mojej asysty, z Aslanem, który czekał na nas z kolorową wełną.

Westchnął ostatecznie i podszedł do Ikara.

– Dobra, daj stary, pomogę ci.

Tak więc, we dwóch szli z naręczem kolorowej wełny. A ja przed nimi, bez niczego, zadowolona, czując się jak królowa.

Wróciliśmy na stołówkę, gdzie czekał na nas Pol, Sara – córka afrodyty, Megan – córka Demeter, które zgłosiły się do szydełkowania. No i oczywiście wycofany Aslan, który siedział trochę na uboczu i przyglądał się reszcie, która nad czymś dyskutowała.

– Ciężko ci, nie? – zaczepił mnie z rozbawieniem Pol, widząc jak chłopacy za mną byli załadowani, a ja szłam bez niczego.

– Bardzo – przytaknęłam z uśmiechem.

Natychmiast jak weszłam na stołówkę, poczułam sokole spojrzenie Chejrona na sobie. Zdecydowanie wyczuwał, że coś jest ze mną nie tak.

Usiadłam przy naszym stoliku i wszyscy zaczęliśmy sobie wybierać kolory jakie chcieliśmy do naszych szalików.

Zdążyłam sobie tylko wybrać rozmiar drutów i dać kłębek Aslanowi, który siedział obok mnie na ziemi i trzymał mi wszystko bym się nie poplątała jak sierota.

Wtedy właśnie kiedy zbierałam się do pierwszego dziergania, ktoś gwałtownie wszedł do stołówki. To synowie Aresa, a na samym szczycie szedł Chris.

– Za dużo testosteronu – powiedziałam dramatycznie, zasłaniając się. – Pali mnie w oczy.

Chris usiadł przede mną i obok córki Demeter, w której się podkochiwał.

– Za dużo testosterony – przedrzeźniał mnie piskliwym głosikiem.

Wredny chuj, ale go zignorowałam. Megan też nie zrzuciła dłoni Chrisa z oparcia krzesła, więc nie trzeba było bawić się z nim w przepychanki.

Tak więc cały nasz stół był otoczony i dość głośny. Nigdy wcześniej nie dziergałam, dlatego to wcale nie było dla mnie takie łatwe. Nie miałam babci, moja mama w ogóle czymś takim się nie interesowała. Nie miał mnie kto uczyć takich rękodzieł.

W moim domu liczyła się tylko matematyka i prestiż.

Bardzo dużo pomagał mi Pol, który jak się okazało, był świetny w takie rzeczy.

– Gdzie ty się tego nauczyłeś? – zapytałam, kiedy pomógł mi naprawić dziurę jaka się wytworzyła w moim szaliczku.

– Jestem we wszystkim świetny – pochwalił się z zawadiackim uśmiechem.

Szturchnęła go rozbawiona, by mu ego zbyt nie urosło.

I wtedy usłyszałam trąbę i huk z zewnątrz. Coś się zbliżało. Ktoś się zbliżał. A ja instynktownie wiedziałam kto.

– Właściwie kto was tu przysłał? Hera? – zapytałam Elię, czując lekką panikę.

– Ares.

Cholera. 


~*~

Uwaga! Wyjeżdżam na miesiąc i niestety wracam dopiero 14 grudnia. Wtedy też możecie dopiero oczekiwać następnego rozdziału. Trzymajcie się i do zobaczenia w grudniu! :D

Boski IdiotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz