Rozdział 20

200 23 2
                                    



Byliśmy gotowi. Gotowi i całkowicie zagubieni. A w każdym razie ja tak się czułam, bo wszyscy wokół wierzyli, że to właśnie ja wiem co robić, gdzie iść.

To było przygniatająco stresujące. Dlaczego ja mam decydować o całej tej wyprawi? Przecież wcale nie byłam wszystko wiedząca, do diabła, byłam w tym świecie niespełna miesiąc.

A ono tak... Bo jestem pieprzonym bohaterem.

Cała nasza piątak stała przed wejściem do budynku. Byliśmy spakowani i czekaliśmy aż Ares wyjdzie do nas i otworzy przejście, z którego będziemy mogli skorzystać i uciec z tego odizolowanego miejsca dla trudnej boskiej młodzieży.

Inaczej nie dało się stąd wyjść.

Dłużyła się jego rozmowa z Chejronem, a ja tylko dodatkowo się stresowałam. Co dalej? Pewnie wylądujemy gdzieś na Olimpie, ale będziemy musieli wyruszyć w dalszą podróż.

Od razu do Hadesu? A może najpierw gdzie indziej się udać, by się jakoś przygotować do wyjścia do świata umarłych. Gdzie ulokować resztę ekipy? Gdzie będą bezpieczni? Jak w ogóle dowiedzieć się czego szukamy Hadesie? Czy z samym Hadesem uda nam się porozmawiać?

Właśnie takie myśli kłębiły mi się w głowie w czasie kiedy Pol narzekał, że mu gorąco i się poci.

– Pocę się! Nienawidzę się pocić! Okropne uczucie – jęczał jak wieloryb podczas godów. – Jak byłem bogiem nie musiałem tego znosić. Och... Biedny ja...

Załączył mu się ten okropny dramatyczny humor, za który nóż mi się w kieszeni otwierał.

A skoro już jesteśmy przy broni... Nadal nie dogadałam się ze swoją bronią. Jak ja mam iść walczyć nie wiadomo z czym do Hadesu, jak moja własna broń ewidentnie mnie nie lubi?

Zarąbiście. Cudnie po prostu.

Wybitny ze mnie bohater....

Od siedmiu boleści.

Stałam przy ścianie, opierając się o budynek. Zaraz obok mnie sapał i narzekał Pol, czując tu namiastkę ulgi przez cień. Byliśmy jakby odłączeni od reszty grupy, stojącej zaledwie dwa metry obok. Wszyscy się tutaj zebrali, by się pożegnać z innymi.

Do diabła Ikar był tutaj zaledwie chwilę, a już wszyscy go pokochali i wylewnie się z nim żegnali, życząc szczęścia.

Czy naprawdę byłam taka paskudna, że na mnie nawet nie zerkali, jakbym miała ich zabić samym spojrzeniem?

Po dłuższym zastanowieniu chyba mogę odpowiedzieć twierdząco.

Chyba powinnam być milsza. Może więcej powinnam się uśmiechać?

I może wtedy byłabym bardziej lubiana i jedyna osoba, która zwróciłaby na mnie teraz uwagę nie byłby synem Aresa, który posyłałby mi zazdrosnego spojrzenia?

Naprawdę nie miał mi czego zazdrościć.

W pewnym momencie doszło do mnie, że Pol przestał narzekać i przywołuje mnie na ziemię:

– Maja – zawołał mnie cichym głosem.

– Co? – burknęłam, skrzywiona że odgarnął mi loka ze skroni.

Jednak nie odsunęłam się. Co jak co, był mi bliski, nie stroniłam od jego dotyku i aż tak nie wzbudzał we mnie agresji i wstrętu.

– Nie martw się. Przeznaczenie jest po naszej stronie – powiedział to tak, jakby był pewny tego co siedzi w mojej głowie.

– Skąd ta pewność? Nie możesz zobaczyć przeszłości – powiedziałam, wiedząc że nie ma już boskiej mocy.

– Gdyby nie było, już byśmy byli martwi. Mamy dużo przychylności.

Ja to nazywałam szczęściem głupiego.

– W porządku – powiedziałam w końcu, w sumie czując się trochę lepiej z jego próby pocieszenia mnie.

Bardziej rozluźniona, szturchnęłam go zaczepnie ramieniem. Odpowiedział mi tym samym, z szerokim uśmiechem.

Ciężko było mi zobaczyć w nim ojca, ale na pewno mógł się zaliczyć do mojego zaufanego przyjaciela. Niezaprzeczalnie był dla mnie ważny i bliski.

Ares wyszedł z budynku nagle, głośno i w typowy dla siebie brutalny oraz prostacki sposób.

– Wkurwiacie mnie – powiedział natychmiast jak się pojawił.

Przewróciłam oczami. Dlaczego on jest takim burakiem? Podziwiam że Afrodyta, bogini piękna i miłości za nim szaleje.

– Jesteśmy gotowi i czekamy na ciebie. – Jako jedyna odważyłam się mu odpowiedzieć. Może nawet trochę zbyt odważnie.

– Prosisz się o wpierdol, szczylu – rzucił przez zaciśnięte zęby.

Już otwierałam usta by mu konkretnie odpyskować, oczywiście tracąc całkowicie zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy.

Zdecydowanie miałam niewyparzoną język.

Na szczęście dla mnie, zainterweniował Ikar, który z głupim śmiechem przeszedł między nami, jakby przerywając linię walki na spojrzenia i stanął obok mnie, tak jakby nic się nie działo. To bezsłowne przerwanie walki między mną a bogiem rozproszyło nas i zmniejszyło naładowanie naszych temperamentów.

Ikar był naprawdę mądrzejszy niż się wydaję. Lata życiu nauczyło go wiele. Również jak niewinnie rozdzielić dwa wściekłe koguty.

Z Aresa zeszło trochę ciśnienie i nie wyglądał jakby chciał się na mnie rzucić i zabić. Choć nadal nie wyglądał na spokojnego.

W tym samym czasie w drzwiach pojawił się Chejron, a Ares zmienił temat rozmowy:

– Powiadomiłem Afrodytę, że on wychodzi – rzucił niemiłym tonem, wskazując niegrzecznie na Aslana.

Gdyby nie uderzył mnie sens jego słów, to może bym mu zwróciła uwagę.

– Co? – zapytałam zaskoczona.

Kontaktował się z boginią? Naskarżył na nas? Poprosił o pieprzone pozwolenie uprowadzenia jej syna?

Szczerze powiedziawszy, nawet nie pomyślałam, że mogłabym dostać kare za zabranie stąd Aslana. Ale z drugiej stron, mogłam zrozumieć sens tego. Nie bez powodu Afrodyta go tu umiesiła i nadal nie pozwalała stąd odejść.

– Co? – powtórzył jak papuga Pol, równie zaskoczony tym co ja.

– Musi wiedzieć – powiedział dobitnie, niczym jakby jej bronił. Miałam takie właśnie wrażenie, jakby był bezwarunkowo po jej stronie. – Rozszarpałaby cię gdybyś bez pytania uprowadziła jej synalka. Spotkacie się pewnie zaraz. Ma coś tam do powiedzenia.

Zarąbiście. Pogadanka z Afrodytą.

– Och... – westchnął niezadowolony Pol.

Chyba nie był tym zachwycony tak jak ja.

– Zajebiście – warknęłam.

Jeszcze brakuje mi na głowie wściekłej matki.

A poczułam się jeszcze gorzej, gdy zobaczyłam strach Aslana.  


Boski IdiotaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz