#4

215 20 7
                                    

— Pidge, jesteśmy spóźnieni! Załóż wreszcie te głupie rajty!

Lance cisnął w klatkę piersiową dziewczyny parą czarno-białych pończoch. Mimo że już miała gotowy makijaż i przyklejone fałszywe uszy, nadal niezbyt chętnie podchodziła do tego, aby skończyć się szykować.

— Ale dlaczegoo.... no dlaczegoooooo? Nie możesz iść sam? — jęknęła, opadając bez życia na jego łóżko.

Szatynowi już udzieliła się adrenalina poranka przed konwentem i pod jej wpływem krążył gorączkowo po pokoju, dokonując ostatnich poprawek. Właśnie skończył malować oczy — zrobił to na tyle umiejętnie, że wedle oczekiwań wyglądały na większe i odejmowały mu paru lat. Dodatkowo jasno-niebieskie szkła kontaktowe prawie całkowicie zmieniały jego twarz. Z usatysfakcjonowanym uśmiechem sięgnął po swoją blond perukę, kichając przez to, że jak zwykle parę włosów musiało jakimś cudem dostać mu się do nosa.

— Nie! Potrzebuję cię. Link ma partnera w dosłownie każdej grze. Nie mogę tak po prostu iść sam — zadrwił.

— Po co ci akurat Midna? Czemu zawsze muszę się przebierać za twoją wróżkę albo chochlika-pomagiera?

— Bo nie chciałaś być Zeldą! A dałem ci szansę na zostanie moją partnerką! Stuprocentowo równą! — Przełożył parę kosmyków peruki, by dostosować ją do swoich protetycznych uszu. — Normalnie z tobą nie mogę.

Rudowłosa ponownie jęknęła.

No tak. Teraz już pamiętała, dlaczego umówili się na Midnę z Twilight Princess. Była ona jedną z naprawdę niewielu postaci towarzyszących, które nie sprawiały, że na sam ich widok coś się w niej gotowało, gdy grała w The Legend of Zelda, poza tym mimo swojego niewielkiego rozmiaru nie była typową wróżką. Z tego powodu przynajmniej udało jej się uniknąć chodzenia w całym tym brokacie i skrzydełkach przez cały weekend.

I, co najważniejsze, Midna nie była w żaden sposób romantycznie połączona z Linkiem, więc nikt nie wpadnie, by zmuszać ich do patrzenia na siebie maślanymi oczkami i trzymania w ramionach jak jakiś pieprzony książę trzymałby zapewne księżniczkę. Sama myśl o choćby udawaniu jakiegokolwiek uczucia do Lance'a doprowadzała ją do wymiotów. Nie, dzięki. Nie ma mowy.

— No dobra, już dobra.

Wsunęła na siebie rzucony przedmiot i zaczęła układać ogromny pióropusz-fryzurę. Szatyn przyczepił w tym czasie do peruki znak rozpoznawczy i po chwili do niej podszedł, pobrzękując noszoną pod tuniką kolczugą.

Zaklaskał w dłonie.

— Po prostu rozwalimy ten konwent!

***

Kiedy weszli do budynku, praktycznie natychmiast zostali otoczeni przez tłum fotografów.

Było to co najmniej schlebiające, więc Lance z uśmiechem powitał wszelkie komplementy i błyski fleszy. Pidge natomiast jedynie stała, patrząc na to wszystko spode łba — fakt, że znajdowali się tak blisko klimatyzatora, a ona wręcz umierała z gorąca, po prostu doprowadzał ją do szału. Nie mogli zrobić tych zdjęć gdziekolwiek indziej?

Pozowali razem, układając się na różne zabawne, wymyślone przez nich w drodze na konwent sposoby. W pewnym momencie szatyn skończył nawet, nosząc na baranach rudowłosą, która wskazywała w punkt gdzieś przed nimi, zupełnie jakby miała krzyknąć: "pędź jak wiatr, Mustang!".

Już prawie dotarli do szklanych drzwi. Gdy poczuli lekkie powiewy chłodnego powietrza, Katie dosłownie chciała się rzucić do wyjścia z tej patelni — została niestety powstrzymana przez przybycie małego chłopca z zawieszonym na szyi aparatem większym od swojej głowy.

costumed identities ○ tłumaczenie plOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz