#10

214 21 23
                                    

Na następnej lekcji fizyki Keith i Lance usiedli obok siebie.

Zapytali o to przed lekcją Corana — w końcu byli parą w projekcie z mostami, mieli prawo. Szatyn nigdy nie lubił tego kolesia, który dzielił z nim ławkę, a brunet sprawiał wrażenie co najmniej chętnego, by go zastąpić.

Było jeszcze wcześnie, więc tylko bez przejęcia rozmawiali o jakiejś grze na konsolę z półprzymkniętymi powiekami. Choć o tym nie wiedzieli, od pewnego czasu obaj do późna siedzieli nad swoimi cosplayami i to zaczynało zbierać swoje żniwa. W pewnym momencie Kogane zaryzykował i dotknął delikatnie dłoni McClaina, by sprawdzić, co z jego oparzeniem. Tamten nie drgnął z bólu, a sama rana lekko błyszczała, innymi słowy zaczynała się goić. Przejechał po niej troskliwie kciukiem. Lance nic nie powiedział, jedynie uśmiechnął się sennie i westchnął z zadowoleniem, pozwalając ich rękom po prostu leżeć na ławce, jedna na drugiej.

— Dzień dobry, klaso! — odezwał się Coran, po czym stanął za biurkiem nauczyciela. Szybko się od siebie odsunęli i wyprostowali na swoich krzesłach. — Jak się macie? Dobrze? To dobrze!

Nawet nie dał im szansy na odpowiedź.

— Chciałbym przypomnieć, że na zrobienie mostów został wam już tylko JEDEN tydzień.

To ma być konkurs, więc dajcie z siebie wszystko!

Latynos szturchnął swojego partnera pod ławką. Gdy ten podniósł wzrok, posłał mu szeroki uśmiech połączony z kciukiem w górę. Nastolatek zaśmiał się i nachylił w jego stronę.

— Mamy zwycięstwo w kieszeni — stwierdził z uśmieszkiem, jego oddech połaskotał ucho McClaina.

— Zdecydowanie.

— Chciałbyś dzisiaj... eee, przyjść i to dokończyć? Nie mam nic innego do roboty i... i moich rodziców też nie będzie, więc nikt nam nie będzie zawracał głowy.

Nadal znajdował się nienaturalnie wręcz blisko Lance'a. Chłopak był w stanie poczuć ciepło promieniujące od jego skóry. Dostał gęsiej skórki.

Latynos zachichotał.

— O nie, przecież ja uwielbiam twoich rodziców.

— Błagam, stop — brunet wciągnął powietrze. — I nie zachęcaj ich do niczego.

— Hmm... może będę musiał — odpowiedział tajemniczo.

Kogane się odsunął.

Co to niby miało znaczyć? Czy Lance...?

Nie — uciszył tę myśl.

Teraz byli tylko przyjaciółmi. Niczym więcej. Przyjaciółmi.

***

Skoro byli tylko przyjaciółmi, to dlaczego po szkole obaj prawie biegli do samochodu, a potem garażu?

W powietrzu dało się wyczuć pewne napięcie. Lance uśmiechał się szeroko. Oczy Keitha błyszczały. Jego ręce drżały.

Odrzucili swoje plecaki w kąt, zanim wzięli się do pracy. Szatyn przyjął od bruneta pistolet na klej, ale przed tym, jak tamten go puścił, spojrzał na niego ze zmartwieniem.

— Tylko nie zrób sobie niczego tym razem, dobrze?

— Okej — odpowiedział ze śmiechem.

Szybko przeszli do wykańczania mostu. Obaj chichotali cicho, gdy ich nadgarstki się o ciebie ocierały. Wszystko powoli sklejało się w całość — w zasadzie użyli już prawie każdego przygotowanego elementu — i to wreszcie zaczynało wyglądać jak... no, most.

costumed identities ○ tłumaczenie plOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz