#8

196 22 6
                                    

Poniedziałkowe popołudnie nadeszło jakoś szybciej, niż sądzili.

Kiedy już znaleźli się w domu Keitha, Lance opadł na jego łóżko z pełnym zmęczenia jękiem.

— Ciężki weekend? — zapytał Kogane.

Jego też taki był. Ogromnie bolały go nogi, poza tym wciąż nie dał rady pozbyć się resztek tuszu z rzęs. Pewnie jeszcze z dzień w nich pochodzi, nim całkowicie zejdą.

— Taa... — odparł McClain. — Ale jednocześnie bardzo fajny!

Następnie wtulił twarz w pościel bruneta, który starał się nie wyobrażać go sobie z tą samą pozą, ale w zupełnie innej sytuacji.

— Chyba powinniśmy się już powoli przenosić do garażu — stwierdził szybko. Szatyn westchnął.

— No dobra...

***

Gdy już zmusił ledwo żyjące ciało do wstania, razem opuścili pokój. Usiedli potem w garażu, gdzie zebrali pomalowane części z poprzedniego tygodnia i zaczęli się im przyglądać.

Wyglądały bardzo dobrze.

— To chyba pozostało nam już tylko sklejenie tego w całość, nie?

Keith przytaknął i zaczął grzebać w pudle z narzędziami w poszukiwaniu pistoletu na klej. Wyciągnął dwa trochę obdrapane i pokryte odciskami palców z farby.

— Oto "Vol" i "Tron".

Trzymał je z taką czcią i szacunkiem, że Lance aż wybuchnął śmiechem. Sięgnął po jeden z nich.

— O nie, nie ten. "Tron" jest mój — obruszył się Kogane, po czym podał mu drugi pistolet. — Ty dostaniesz "Vol".

— Zawsze zwracasz na to taką uwagę? — spytał z rozbawionym uśmiechem Latynos. Brunet odpowiedział mu tym samym.

— Zawsze.

***

Rozpoczęli pracę w całkowitej ciszy, odzywając się do siebie jedynie, kiedy potrzebowali, by drugi od czasu do czasu mu coś podał.

Obaj robili to delikatnie i z wprawą. Keith podziwiał, jak Lance wykręcał swoje nadgarstki, by dostać się do najbardziej wąskich miejsc bez naruszania reszty konstrukcji, którą wcześniej ułożyli. A puls chłopaka trochę przyspieszył, jak McClain uniósł wzrok i uśmiechnął się lekko, zanim wrócił z powrotem do sklejania.

On po prostu był zbyt cudowny, by istnieć naprawdę.

— Chcesz, żebym ci to przytrzymał...?

Pewien uparty kawałek nie chciał pozostać w miejscu i poczekać, dopóki klej nie wyschnie.

— Tak, dzięki — odpowiedział w pośpiechu.

Tamten złapał go lekko palcami, podczas gdy on zaczął nakładać maź dookoła. Niedługo później usłyszeli kroki na schodach i drzwi się otworzyły. Para — kobieta i mężczyzna, na oko w późnej czterdziestce lub wczesnej pięćdziesiątce, jeśli chodzi o wiek, wyjrzeli zza nich i cali się rozpromienili na widok dwóch chłopców na środku garażu. Podeszli do nich.

— Co ciekawego majstrujecie, synu?

Latynos ze zdziwieniem popatrzył na pana, który najwyraźniej był ojcem Koreańczyka. Brązowe włosy miał dość rzadkie, lecz jego wąs i broda trzymały się bardzo dobrze i rosły w najlepsze. Duże, orzechowe oczy błyszczały mu zza cienkich okularów. Poza tym był ubrany w garnitur.

costumed identities ○ tłumaczenie plOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz