[ R.12 ]

17 6 20
                                    

„[...] Muszę wrócić. Muszę im pomóc. O wszystkim powiedzieć. Te słowa bębniły mi w głowie, nie dawały spokoju. Tam są inni, nie jesteśmy sami. Ale gdzie właściwie i kto? Kurwa, przecież w dalszym ciągu niczego się nie dowiedziałem. Jednak to właśnie ta myśl, choć dręcząca, motywuje mnie, by przeć dalej. [...]"

Ren zbudził się nagle za sprawą dobiegającego do niego łomotania. Ktoś usilnie dobijał się do drzwi. Rozkojarzony usiadł na brzegu pryczy, otarł spocone czoło. Coś mu się przyśniło, lecz szybko z niego uleciało. Skierował wzrok w stronę niewielkiej, prętowanej dziury w ścianie. Do środka pomieszczenia wpadały przez nią skąpe, jasne promyki światła.

Stuknęła przesuwana zasuwa. Przerdzewiałe drzwi otwarły się ze zgrzytem. W progu na ułamek sekundy pojawił się Blizna. Wyraz jego twarzy był nieprzyjemnie poważny. Szybkim krokiem dostąpił do więźnia i bez zawahania zdzielił go w twarz. Ren, nie spodziewając się nagłego ataku, zachwiał się i upadł na ziemię. Blizna wykorzystał ten moment, aby związać mu ręce.

— Co do kurwy? — wydarł się Ren.

Blizna zignorował pytanie. Zamiast tego złapał go za fraki i postawił na nogach. Pchnął ku wyjściu, po czym sam stanął na środku pomieszczenia. Rozejrzał się wokół. Jego wzrok padł na drewniany stołek stojący w rogu pokoju. Blizna uniósł go i z całej siły uderzył nim w ścianę, roztrzaskując go o podłogę.

W tym momencie coś stało się dla niego jasne. Blizna, który w tej chwili przed nim stał, nie był tym samym, znanym mu choćby z wczoraj Blizną. Znów odgrywali role w swego rodzaju skrzętnie urządzonym przez niego teatrzyku. Ren jedynie nie wiedział jeszcze jaki tym razem jest tego cel.

— Popierdoliło cię? — zapytał niepewnie.

— Morda.

Blizna złapał Rena za kark i siłą wyprowadził z celi. Ten początkowo próbował stawiać opór, lecz Blizna pogroził mu pięścią, tym samym bezpardonowo przedstawiając dlaczego powinien wybić sobie ten pomysł z głowy. Przepchnął go przez korytarz aż do pomieszczenia mieszczącego się na samym końcu, po lewej. Gdy tylko przekroczyli próg, zakluczył za nimi drzwi i usadził Rena na krześle stojącym pośrodku. Zanim Ren zdążył cokolwiek zrobić, lub choćby powiedzieć, Blizna wyjął zza pasa ciężki wojskowy rewolwer. Broń była w nienagannym stanie. Lśniąca w świetle zwisającej z sufitu lampy, srebrzysta lufa przyprawiała Rena o ciarki. Blizna stanął na wprost niego. Napiął kurek. Wycelował. Ren zbladł. Czyżby Blizna jednak nie żartował? Wcale niczego nie uknuł? Czyżby wedle jego wczorajszych zapowiedzi Ren miałby opuścić osadę, ale w worku na trupy?

Oblał go zimny pot. Jego wzrok spoczął na palcu Blizny, stopniowo naciskającym na spust. Rewolwer zadrżał w dłoni mężczyzny. Nastąpił rozbłysk, a zaraz po nim głośny huk. Serce podskoczyło Renowi do krtani, a w uszach zadudniło od wystrzału. Z lufy uleciała cienka smuga dymu. Emocje po chwili opadły, a on zdał sobie sprawę, że nic mu nie jest.

Spojrzał na Bliznę pytająco. Ten wskazał gdzieś lufą. Ren obejrzał się za siebie i dostrzegł leżący pod ścianą wór, z którego na posadzkę sączyła się ciemnoczerwona ciecz. Powrócił wzrokiem do mężczyzny. Uspokoił oddech. Serce wciąż biło jak oszalałe.

— Przez chwilę myślałem, że naprawdę chcesz mnie zabić — wymamrotał.

Blizna potrząsnął kilkukrotnie leżącym na posadzce workiem, przeciągnął go z miejsca na miejsce tworząc na podłodze krwawy ślad.

— Daj spokój — rzucił beznamiętnie.

Ren raz jeszcze obejrzał się na cieknący pod ścianą wór.

— Co jest w środku? — spytał.

— Czy to ważne?

Ren zmrużył oczy. Rzeczywiście zawartość przędzonego wora nie miała większego znaczenia, ale mimo wszystko był ciekaw. Odpuścił sobie jednak dociekanie.

SHELLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz