„[...] Muszę wrócić. Muszę im pomóc. O wszystkim powiedzieć. Te słowa bębniły mi w głowie, nie dawały spokoju. Tam są inni, nie jesteśmy sami. Ale gdzie właściwie i kto? Kurwa, przecież w dalszym ciągu niczego się nie dowiedziałem. Jednak to właśnie ta myśl, choć dręcząca, motywuje mnie, by przeć dalej. [...]"
Ren zbudził się nagle za sprawą dobiegającego do niego łomotania. Ktoś usilnie dobijał się do drzwi. Rozkojarzony usiadł na brzegu pryczy, otarł spocone czoło. Coś mu się przyśniło, lecz szybko z niego uleciało. Skierował wzrok w stronę niewielkiej, prętowanej dziury w ścianie. Do środka pomieszczenia wpadały przez nią skąpe, jasne promyki światła.
Stuknęła przesuwana zasuwa. Przerdzewiałe drzwi otwarły się ze zgrzytem. W progu na ułamek sekundy pojawił się Blizna. Wyraz jego twarzy był nieprzyjemnie poważny. Szybkim krokiem dostąpił do więźnia i bez zawahania zdzielił go w twarz. Ren, nie spodziewając się nagłego ataku, zachwiał się i upadł na ziemię. Blizna wykorzystał ten moment, aby związać mu ręce.
— Co do kurwy? — wydarł się Ren.
Blizna zignorował pytanie. Zamiast tego złapał go za fraki i postawił na nogach. Pchnął ku wyjściu, po czym sam stanął na środku pomieszczenia. Rozejrzał się wokół. Jego wzrok padł na drewniany stołek stojący w rogu pokoju. Blizna uniósł go i z całej siły uderzył nim w ścianę, roztrzaskując go o podłogę.
W tym momencie coś stało się dla niego jasne. Blizna, który w tej chwili przed nim stał, nie był tym samym, znanym mu choćby z wczoraj Blizną. Znów odgrywali role w swego rodzaju skrzętnie urządzonym przez niego teatrzyku. Ren jedynie nie wiedział jeszcze jaki tym razem jest tego cel.
— Popierdoliło cię? — zapytał niepewnie.
— Morda.
Blizna złapał Rena za kark i siłą wyprowadził z celi. Ten początkowo próbował stawiać opór, lecz Blizna pogroził mu pięścią, tym samym bezpardonowo przedstawiając dlaczego powinien wybić sobie ten pomysł z głowy. Przepchnął go przez korytarz aż do pomieszczenia mieszczącego się na samym końcu, po lewej. Gdy tylko przekroczyli próg, zakluczył za nimi drzwi i usadził Rena na krześle stojącym pośrodku. Zanim Ren zdążył cokolwiek zrobić, lub choćby powiedzieć, Blizna wyjął zza pasa ciężki wojskowy rewolwer. Broń była w nienagannym stanie. Lśniąca w świetle zwisającej z sufitu lampy, srebrzysta lufa przyprawiała Rena o ciarki. Blizna stanął na wprost niego. Napiął kurek. Wycelował. Ren zbladł. Czyżby Blizna jednak nie żartował? Wcale niczego nie uknuł? Czyżby wedle jego wczorajszych zapowiedzi Ren miałby opuścić osadę, ale w worku na trupy?
Oblał go zimny pot. Jego wzrok spoczął na palcu Blizny, stopniowo naciskającym na spust. Rewolwer zadrżał w dłoni mężczyzny. Nastąpił rozbłysk, a zaraz po nim głośny huk. Serce podskoczyło Renowi do krtani, a w uszach zadudniło od wystrzału. Z lufy uleciała cienka smuga dymu. Emocje po chwili opadły, a on zdał sobie sprawę, że nic mu nie jest.
Spojrzał na Bliznę pytająco. Ten wskazał gdzieś lufą. Ren obejrzał się za siebie i dostrzegł leżący pod ścianą wór, z którego na posadzkę sączyła się ciemnoczerwona ciecz. Powrócił wzrokiem do mężczyzny. Uspokoił oddech. Serce wciąż biło jak oszalałe.
— Przez chwilę myślałem, że naprawdę chcesz mnie zabić — wymamrotał.
Blizna potrząsnął kilkukrotnie leżącym na posadzce workiem, przeciągnął go z miejsca na miejsce tworząc na podłodze krwawy ślad.
— Daj spokój — rzucił beznamiętnie.
Ren raz jeszcze obejrzał się na cieknący pod ścianą wór.
— Co jest w środku? — spytał.
— Czy to ważne?
Ren zmrużył oczy. Rzeczywiście zawartość przędzonego wora nie miała większego znaczenia, ale mimo wszystko był ciekaw. Odpuścił sobie jednak dociekanie.
CZYTASZ
SHELL
Science FictionŚwiat się skończył, ale ludzkość przetrwała. Skryte pod kopułami miasta zwane Shell, rozwijają się w izolacji tracąc wcześniejszą tożsamość i wiedzę o tym, co było. Ren Cantrell prowadzi śledztwo badające serię niewyjaśnionych zabójstw wśród władz S...