[ R.01 ]

691 85 93
                                    

"Kiedy wydaje się, że wszystko się skończyło, wtedy dopiero wszystko się zaczyna."

~ Jan Twardowski


[...] Miasto jest spore, bo liczy sobie nieco ponad sto kilometrów kwadratowych powierzchni, toteż jest w stanie pomieścić całkiem dużą liczbę mieszkańców. W miejscu takim jak to ciężko o choć chwilę spokoju. Ludzie nieustannie przemieszczają się z jednego końca kopuły, na drugi. Zarabiają pieniądze, aby później je wydać. Każdy żyje jak mu się podoba, na własnych warunkach, można by rzec.

Przynajmniej na papierze, bo nie każdy może sobie pozwolić na luksusy, a jeszcze mniej jest takich, którzy by się z tego powodu przejęli. Ostatecznie każdy robi na swój rachunek i nikt ci nie pomoże, jeżeli życie w społeczeństwie zdolnym skoczyć sobie do gardeł cię przerośnie. [...]"

Tego poranka pogoda była wyjątkowo kapryśna. W jednej chwili promienie słoneczne bezlitośnie prażyły każdego kto nie znajdował się w cieniu, by zaraz potem ustąpić porywistemu wiatrowi. Dzień jednak zapowiadał się stosunkowo spokojnie, gdy nagle z komunikatora wydobył się głos dyspozytora:

— Wygląda na to, że mamy 10-32 na rogu Earl Street w Blue Crave.

Ren, który do tej pory maszerował przez rynek z głową w chmurach, zmarszczył czoło, po czym nachylił głowę do krótkofalówki przypiętej przy jego piersi i nacisnął jeden z przycisków.

— 266, 10-4, jestem w drodze — odpowiedział, po czym wyraźnie przyśpieszył kroku.

Miejsce do którego zmierzał było mu dobrze znane, był to bowiem bar znajdujący się w pobliżu jego miejsca zamieszkania, a w którym lubił dość często przesiadywać. Gdy tylko dotarł do wspomnianej okolicy, od razu zauważył, że coś jest nie w porządku. Na opustoszałej ulicy nie było widać ani żywego ducha. Kiedy już zbliżył się do przedniego wejścia do lokalu, zauważył, że zazwyczaj odsłonięte, szerokie okna, zostały przygaszone plastikowymi żaluzjami. Wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę, lecz drzwi były zamknięte. Na moment od nich odszedł i stając na rogu budynku wychylił się, aby spojrzeć w alejkę prowadzącą na zaplecze. Zaraz po tym ponownie podszedł do dębowych drzwi i zapukał w nie donośnie.

W jednej z rolet utworzyła się szpara, przez którą ktoś z wewnątrz wyjrzał na ulicę. W chwilę po tym usłyszał dźwięk otwierania zamka i w progu ukazał się mężczyzna w białej koszuli i eleganckich, czarnych spodniach.

— Chryste, w końcu — jęknął, otwierając drzwi szerzej.

Po jego pobladłej twarzy spływał gęsty pot. Ren skinął głową i bez słowa wparował do środka. Z dłonią na broni trzymanej przy pasie przeszedł przez przedsionek i znalazł się w głównej sali. Powoli rozejrzał się po pomieszczeniu.

Przez obskurne rolety zakrywające wielkie okna, nie wpadało zbyt wiele światła. Zjedzony przez mole dywanik, zadrapana drewniana podłoga i kiwające się krzesła jedynie dodawały temu wszystkiemu uroku. Istna nora. Już na wejściu można się było przewrócić od wiszącego w powietrzu przykrego zapachu papierosów i wódy.

Z tego to powodu klientów owego przybytku było niewielu. Tych będących przy kasie nawet mniej. Jednak właśnie to przyciągało tutaj Rena. Lubił posiedzieć samemu, napić się whisky i w spokoju pomyśleć o niektórych sprawach.

Cofnął się o dwa kroki w kierunku przedsionka i obrócił się w stronę barmana, a następnie zapytał:

— Gdzie on jest?

— Tam, pod ścianą. Siedzi tu już od godziny, wszystkich klientów wystraszył — odparł tamten, wychylając się zza rogu i wskazując na kanapę znajdującą się w przyciemnionej części pomieszczenia.

SHELLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz