[ R.09 ]

108 30 22
                                    

Znalazł się na polu pokrytym popiołem, zakuty w kajdany. Zdezorientowany, podniósł wzrok znad ziemi. Stała przed nim młoda kobieta przyodziana w długą, białą suknię. Jej twarz skrywał kaptur, spod którego wyłaniały się blade policzki i sine usta. Ren wyciągnął przed siebie dłonie, chcąc prosić nieznajomą o pomoc, a łańcuchy trzymające jego ręce rozpadły się na milion maleńkich kawałków. Zdziwił się, lecz nie zastanawiając się nad tym – złapał za kajdany więżąc mu nogi. Gdy tylko je dotknął, rozsypały się w proch. Rozciągnął usta w uśmiechu i uniósł głowę ku szczerniałemu niebu. Chciał podziękować, lecz odjęło mu mowę. Gwałtownie podniósł się z ziemi i spojrzał na kobietę pytająco.

Przybliżyła się do niego. Objęła go za szyję i wyszeptała do ucha:

— Pora na ciebie.

Jej dłoń osunęła się, lądując na jego piersi. Przycisnęła ją mocno. Ren zadrżał, niepewny jej intencji. Nagle poczuł silne pchnięcie. Świat zawirował, niebo zamigotało, a tajemnicza postać rozmyła się we mgle. Gwałtownie opadł na plecy.

Zapadła głucha cisza. Znalazł się pośród ciemności.

Umarłem? — pomyślał.

Rozejrzał się wokół. Pusto. Pokręcił głową. Stanął na nogi i zrobił parę kroków do przodu. Zimny poryw wiatru uderzył w niego od tyłu, wywołał na plecach ciarki. Obrócił się nerwowo, szukając jego źródła. Zamiast tego dostrzegł samotnie rosnącą kępę krzaków. Niewiele myśląc podbiegł do nich i zanurkował w listowiu. Chwilę później znów opuściły go siły.

Załomotało mu w uszach, barwne światła przeleciały przed oczyma; ciemność się rozstąpiła, powrócił świat. Przeszył go ogromny ból pod czaszką. Poczuł, że jest przez kogoś niesiony. Mozolnie podniósł powieki. Przed oczyma falował mu telepiący się grunt i plecy niosącego go człowieka. Usłyszał szelest trawy. Krzyk.

— Ejże! Kto wam pozwolił odłączyć się od reszty?

Pamiętał ten głos; rwący, ale łagodny. Słyszał go już wcześniej, gdy przetrzymywano go w niewoli po tym, jak wpadli w pułapkę, lecz dopiero teraz rozpoznał w nim rozmówcę.

Eliot? Cholera, co oni mi podali?

Żadna odpowiedź nie przychodziła, a ciemność znów zaczęła narastać.

Gdy ponownie otworzył oczy leżał już na glebie. Niebo mocno szarzało, lecz wciąż pozwalało dostrzec pokrytą rosą ziemię, porośniętą krzakami i niewielkimi kępami trawy.

Udało mi się wydostać? — pomyślał, lecz po chwili usłyszał kolejny głos; tym razem inny, sztucznie nadęty i drżący.

— Mieliśmy po drodze drobne problemy z tym tutaj i zostaliśmy przez to w tyle.

Ren poczuł na sobie przeszywający wzrok mężczyzn. Odczekał chwilę, po czym zerknął kątem oka w ich stronę. Szybko obrzucił ich spojrzeniem i zacisnął powieki. Nie pomylił się. Jednym z nich był Eliot. Pozostałej dwójki nijak nie kojarzył. Na myśl nasuwało się jednak jedno, istotne pytanie. Zguba czy ratunek? To, co do tej pory usłyszał, nie wskazywało na to, że dotychczasowy posłaniec służb mógł się znaleźć po przeciwnej stronie barykady.

— Po co włóczycie ze sobą tego miernotę? — zapytał ciszej Eliot, wskazując na Rena.

Zdradziecki skurwiel — pomyślał Ren.

— To jeden z obiektów testowych, kazano nam ich pilnować. Strasznie się rzucał więc...

— Jest zbędny. Mamy specyfik, reszta jest już nieważna.

SHELLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz