[ R.05 ]

168 39 39
                                    

"[...] Tamtej nocy zatrzymaliśmy pięciu mężczyzn. Postawiono im liczne zarzuty; od morderstwa po nielegalnie posiadanie broni i napaść na funkcjonariusza. Lista była długa. Problem w tym, że nijak ma się to do sprawy zleconej nam przez majora.

Minęły trzy dni odkąd ich aresztowaliśmy, a oni wciąż milczą. Żaden nie chce puścić pary z ust.

Śledztwo ponownie stanęło w martwym punkcie. Do czasu, gdy zwierzyna sama nie wyszła na żer. [...]"

Szum ciepłego wiatru mieszały się ze skwierczącymi odgłosami trzeszczącej pod wpływem gorąca blachy. W tle migotały wielokolorowe światła wozów ratunkowych. Ren zaciągał się dymem papierosa, bacznie przy tym obserwując, jak oddział strażaków kończy gasić płonący wrak samochodu.

Wyrzucił niedopałek na chodnik i rozgniótł go butem. Podszedł do stojącego nieopodal radiowozu, w którym siedziało dwóch funkcjonariuszy.

— Powoli kończą — powiedział, kładąc przy tym rękę na dachu pojazdu.

— I dobrze, niech nic poza tym nie ruszają. Co z poszkodowanymi, spisaliście już wszystkich? — zapytał mężczyzna, który przygotowywał w tym czasie raport.

— Dwie osoby w stanie ciężkim zostały przewiezione do szpitala. Pozostali są w szoku, ale nic im nie będzie. Chłopaki sprawdzają jeszcze pobliskie mieszkania, w których odłamki powybijały szyby — odparł Ren, drapiąc się po policzku.

Funkcjonariusz westchnął głośno.

— Ej Matt, myślisz, że to był zamach?

— Pirotechnikiem nie jestem, ale raczej na samozapłon mi to nie wygląda. Zresztą wszystkiego dowiemy się z ekspertyzy — odparł tamten, zakładając ręce za głowę.

— To już druga taka akcja w tym tygodniu. Wolałbym, żeby to był przypadek — stwierdził pierwszy, przecierając oczy ze zmęczenia.

Ren przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu. Jego wzrok był przykuty do dymiącego wraku.

— Nie smęć, ciesz się, że nie byłeś na miejscu tego gościa.

— Jakoś mnie to nie pociesza.

Ostatnie parę dni było naprawdę pracowite. Jakimś sposobem złapanie domniemanych sprawców zamieszania mającego miejsce pod kopułą nie tylko nie przywróciło porządku, lecz wręcz przysporzyło nowych problemów. Nie tylko Ren, ale i wszyscy inni funkcjonariusze mieli pełne ręce roboty. Każdy z nich marzył o odrobinie wolnego, by móc choć trochę wypocząć. Na to się jednak nie zapowiadało.

— Mam złe przeczucia co do tego wszystkiego — mruknął Ren.

— To znaczy? — spytał Matt.

Ren spojrzał na niego spod łba krzywiąc się.

— Nie wiem. I to mnie martwi — odparł ponuro. — Kończę dziś wcześniej, łeb mi pęka — pożegnał się, odpukując dłonią w blachę karoserii.

"[...] Major stwierdził, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty przyskrzyniając tę szajkę, a mimo to ja wciąż czuję niepokój. Odnoszę wrażenie jak gdyby zatrzymanie tamtych oprychów niczego nam nie dało. Może lepiej było pozwolić im działać i z ukrycia kontrolować ich ruchy?

Co jeśli przeoczyliśmy coś niezwykle ważnego?

Mam wrażenie, że szykuje się większa akcja, ale brakuje mi zarówno motywu jak i podejrzanych. Potrzebuję odpocząć, pomyśleć o tym na spokojnie. [...]"

Stanął przed drzwiami swojego mieszkania. Odkluczył drzwi i wszedł do środka, wycierając buty o wycieraczkę. Rzucił torbę z ubraniami na zmianę na podłogę i powlókł się do kuchni. Otworzył lodówkę i wlepił tępo wzrok w jej wnętrze, przeglądając niechętnie zawartość. Westchnął głośno i zamknął ją z powrotem. Sięgnął ręką do szafeczki wiszącej nad blatem kuchennym i wyjął z niej opakowanie słodkich bułeczek. Rozdarł je i wgryzając się w jedną z nich powlókł się do salonu. Rozłożył się wygodnie na kanapie i włączył telewizor.

SHELLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz