11. Gdyby nienawiść mogła mówić

224 7 1
                                    

Pov's Diana

Kilka następnych dni spędziliśmy w bardzo miłej atmosferze. Dzieci niezmiernie cieszyły się, że miały przy sobie Luke. Ten jednak zdawał się być spięty. Nie chciał powiedzieć o co chodzi, ale widziałam jak się rozluźniał, gdy w pobliżu nie było dziadka Anthoniego. Mężczyźni ewidentni mieli coś do siebie. Mało się do siebie odzywali i rzucali wrogie, zagadkowe spojrzenia. Lucas wyjechał więc dwa dni przed naszym wyjazdem, wcześniej spędzając z nami calutki tydzień.

Westchnęłam sfrustrowana, odkładając książkę. Zmęczona zamknęłam na chwilę oczy. Dzień dopiero się zaczynał, a ja najchętniej schowałabym się pod pościelą i z pod niej nie wychodziła. Wieczorem miała mnie odwiedzić Clara. Długo ją namawiałam do tej wizyty. Dalej byłyśmy skłócone, a kobieta nie była pogodzona z moją decyzją. Właściwie nie wiedziałam, dlaczego przystała na moją propozycję, ale naprawdę mi na tym zależało.

Zaprosiłam też Luka, o czym moja siostra nie miała zielonego pojęcia. Chciałam ich ze sobą pogodzić. Przecież nie mogli całe życie skakać sobie do gardeł, zwłaszcza gdy relacja pomiędzy mną a Rogersem tak się rozwijała. Byli dorośli i nie powinni się tak zachowywać.

Mimo wszystko się bałam. Nie miałam zaplanowanego wieczoru. Wiedziałam jedynie, że ugotuję dla nas wszystkich kolację i miałam nadzieję, że spędzimy przyjemnie to spotkanie. Nie ukrywałam, że brałam na obronę swoje dzieci. Nie mogli zrobić niczego złego przy Holly i Alecu. Dzieciaki były pewnego rodzaju moją tarczą ochronną.

Wstałam z kanapy i skierowałam się do kuchni. Włączyłam ekspres do kawy, ustawiając odpowiedni program. Maszyna nalała drugi napój tego dnia, a na zegarze wybiła godzina jedenasta. Mało spałam tej nocy, stresując się dniem. Wyjęłam z kieszeni telefon, gdy zawibrował.

Od: Isabella Wolf

Masz czas na pogaduchy?

Wybrałam numer do kobiety, przykładając telefon do ucha. Długo nie musiałam czekać.

- Hej, piękna. Wyspałaś się? – rozbrzmiał wysoki, damski głos. Wolf zawsze brzmiała na wesołą, niezależnie od pory dnia czy nocy. Uwielbiała ze wszystkiego żartować i dawała czasami popis swojego czarnego humoru. Było to trochę niepokojące, jak na lekarza onkologii, ale blondynka dawała mi dużo wsparcia. Co prawda nie rozmawiałyśmy często, ale gdy już znalazłyśmy czas, to nasze pogawędki zdawały się trwać wieczność.

- Ani trochę – mruknęłam. Napiłam się kawy, parząc sobie język. Syknęłam, przez zęby. – Cholera.

- Spokojnie, żmijo. Co się dzieję? Brzmisz jakoś niemrawo.

- Dzisiaj przychodzi do mnie Clara i Luke.

Bella parsknęła na moje słowa.

- Siostrunia i twój kochaś? Nieźle.

Nie miałam siły ją poprawiać. Nazywała tak Lucasa od samego początku i nie zapowiadało się, żeby miało to ulec zmianie. Dobrze pamiętałam jej pierwszą reakcje, gdy opowiedziałam jej, kim jest Luke i co mnie z nim łączyło. Szok, zmieszanie i lekka złość pojawiła się wtedy na jej owalnej twarzy, gdy wysyczała przez zęby „I czego on od ciebie oczekuje? Niech zabiera dupę w troki i się tu nie pokazuje!". Dopiero po jakimś czasie zmieniła do niego nastawienie, stając się bardziej neutralna.

- I będą w twoim domu jednocześnie?

- Tak.

- I jesteś pewna, że się nawzajem nie pozabijają?

- Jezu, Bella... Chcę ich dzisiaj pogodzić ze sobą. Nie mogą być wiecznie wrogami!

- Oho, to życzę powodzenia – powiedziała, śmiejąc się ile sił w płucach z mojego planu.

Nasze Wszystkie Obietnice [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz