17. Złudna miłość

253 6 1
                                    

Nie pamiętałam drogi przebytej z biura Theodora do Titusville. Płakałam, naprawę dużo i bez pohamowania. Nie chciałam, żeby dzieciaki widziały mnie w takim stanie, ale nic nie mogłam na to poradzić. To było ode mnie silniejsze. Całe szczęście obok była Isabella, która skutecznie starała się opanować całą sytuację. Zdecydowała, że pojedziemy po nasze rzeczy do domu i przenocujemy u niej. Byłam jej wdzięczna. Nie chciałam już tam więcej wracać. Domek przy ulicy Kwiatowej nad brzegiem morza stał się nagle osadą cierpienia, a także miejscem bólu i pustki, która chciała wessać mnie do wiru wspomnień. Wszelakie poczucie bezpieczeństwa, które tak długo tworzyłam, zniknęło bezpowrotnie jak za dotknięciem magicznej różdżki.

Bella poleciła Alecowi spakować wszystkie ubrania i inne osobiste rzeczy do walizki i pomóc siostrze, która była przestraszona i nie wiedziała, co się dzieje. Było mi żal Holly, ale jednocześnie byłam zbyt słaba, żeby się nią zaopiekować. Mój syn wydawał się za to aż nadto rozumieć powagę sytuacji i robił wszystko co trzeba, żeby jeszcze bardziej nie utrudniać. Nie dopytywał, nie marudził. Milczał, w głowie analizując to, co się działo. Czułam, że zawiodłam jako matka.

Blondynka weszła ze mną do sypialni i natychmiast zabrała się do działania. Wyciągnęła z garderoby dwie, duże walizki i zaczęła upychać do nich dużą ilość ubrań. Parę minut zajęło mi zmuszenie się do wstania i pomocy kobiecie. Nie odzywałam się do Belli, ale tej najwyraźniej to nie przeszkadzało. Chyba targała nią złość na Luke. Usłyszałam dźwięk trzaskania drzwiami wejściowymi i zamarłam na moment. Zerknęłam na moją przyjaciółkę przestraszona.

- Nie bój się, to nie on – powiedziała, przerywając wykonywane czynności.

- Czyli kto?

Usłyszałam, jak ktoś wbiega po schodach, a następnie wpada do pokoju. Znieruchomiałam.

- Napisałam do twojej siostry. Pomyślałam, że potrzebujesz teraz wsparcie kogoś z rodziny – wyjaśniła Bella. – Sprawdzę co u dzieci.

Wyszła z pokoju, zamykając drzwi. Wpatrywałam się oniemiała w Clare. Ostatni raz widziałam ją podczas kolacji, którą zorganizowałam. Wyglądała wtedy nieco inaczej. Teraz miała dłuższe włosy, z przedziałkiem na boku. Nie była też elegancko ubrana. Jej strój przypominał bardziej piżamę. Za to jej szare tęczówki, które przypatrywały mi się z troską, nie zmieniły się ani trochę.

- Och, Diano... - wymamrotała, przybliżając się.

- Przepraszam – szepnęłam, nim wpadłam jej w ramiona. Rozpłakałam się kolejny raz tego koszmarnego dnia.

- Nie masz za co przepraszać, siostrzyczko – oddaliła się ode mnie lekko, obejmując moją zapłakaną twarz dłońmi. – To ja przepraszam. Byłam uparta jak krowa i nie cieszyłam się twoim szczęściem.

- Koniec końców i tak wyszło na twoim – wzruszyłam ramionami, udając obojętność. – Miałaś rację. Jak zawsze zresztą.

- Opowiedz mi dokładnie, co się stało. Tylko nie płacz już, szkoda twoich łez.

Clara pomogła mi w pakowaniu się, przy okazji wyrzucając przez balkon wszystkie napotkane na swojej drodze rzeczy Luke. Z przerwami na uspokajanie się, opowiedziałam jej, co się wydarzyło i czego się dowiedziałam. Ledwo dałam radę ją przekonać, żeby nie robiła nic Rogersowi.

- Przykor mi, Diano – powiedziała tylko, gdy już opanowała swoją wściekłość na mojego już byłego chłopaka i przestała go wyklinać.

Nie zdążyłam z nim zerwać, ale po tym co usłyszałam od Theodora, to było jasne, że już nigdy nie chciałam go widzieć. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego i miałam nadzieje, że gdy zniknę, Lucas nie będzie mnie szukał. Chciałam zwiać, ale jeszcze nie wiedziałam gdzie.

Nasze Wszystkie Obietnice [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz