Avalon
Pojechałam do Matta, bo miał pilną sprawę, a ja miałam mu pomóc. Podjechałam pod jego dom akurat w momencie, kiedy odjeżdżał spod wjazdu.
Już miałam złe przeczucia. Zapukałam do drzwi, ale na szczęście otworzył mi Matt. Odetchnęłam z ulgą. Dopiero jak mu się przyjrzałam, zobaczyłam rozcięte kostki na rękach i opuchnięte oko.
- MATT, NIC SIĘ NIE STAŁO!? - wciąż, mimo często narażania życia i bójek, martwię się tak samo. Nie jest to miłe uczucie, kiedy wiesz, że twojego przyjaciela coś boli.
- Nie, nie wszytko w porządku. Mam nadzieję, że nie spotkałaś ich po drodze? - zapytał i pogłaskał po policzku. Zawsze o mnie dbał.
- Chodź opatrzymy te rany. - chwyciłam go za rękę i udaliśmy się do łazienki. Bro siadł na pralce i oparł ręce o kolana, bo całe mu się trzęsły.
- Już się domyślasz, o co chodzi z tą pomocą, prawda? - Zapytał ze spuszczoną głową.
- Tak. Mam Ci pomóc albo coś zrobić dla nich albo z nimi, by dali spokój. Będziesz musiał wszystko mi powiedzieć na temat tej sprawy.
- To jest zlecenie od nich. Miałem miesiąc, by zabić pewnego człowieka, ale on jest jak duch. Jest i go nie ma.
- Tym razem do kiedy masz czas? - lepiej jednak zacząć od konkretów, stwierdziłam.
- Ponieważ oni znają jego możliwości, dali mi tym razem trzy miesiące - pff... Bułka z maslem, pomyślałam - ale mam go najpierw zniszczyć psychicznie. A założę się, że już myślałaś jak będzie łatwo.- Uśmiechnął się chytrze. On za dobrze mnie zna.
- Okey, skończone. - Ręce miał owinięte bandażem - A co do naszej ofiary, będę potrzebowała wszystko co możliwe jest na jego temat. Dane osobowe, co lubi, zainteresowania i jakie dziewczyny go interesują.
- To Lukas Hemmings. Właśnie się dowiedziałem, że chodzi do twojej szkoły. Ma paczkę kumpli, z którymi prowadzi gang, typowy facet na baby, lubi koty i mieszka prawdopodobnie w zachodniej części miasta. To tyle co wiem.
- Jak bardzo mnie kochasz -wyszczerzyłam się - poznałam go na imprezie i chodzę z nim do klasy.
- Zniszczenie robaka za trzy, dwa, jeden! - Ucieszył się Matt.
- Nie ciesz się za bardzo. Z nim nie będzie problemu, widać, że mnie lubi. Gorzej z jego kumplami. U jednego mam już przesrane, zresztą jak on u mnie.
- Pierwszy dzień szkoły, a ty wkurzasz dwóch gości. A miała być nowa AV - mimo że nie dawno został pobity, my cały czas śmialismy się z siebie nawzajem -
- Nie wypominaj mi, jak chcesz bym Ci pomogła - szantaż najlepsza broń
- Kontynułuj proszę - powaga też nie za dobra.
- Skoro są gangiem, to pewnie mnie sprawdzą, bo na zwyczajną dziewczynę nie wyglądam. Zaczną coś podejrzewać, bo jestem prawie nie widziana. Na zawodach są maski i ksywki, na imprezach też byłam zawsze nieznajomą koleżanką, a policja ma moje fałszywe dane. Tylko w szpitalu - w kartotece. Mało ludzi z innych grup mnie zna, więc nie ma problemu. Biorę się od jutra za nich.
- Twoim zadaniem będzie w miesiąc, może trochę więcej go w sobie rozkochać, potem go rzucisz i pojawię się ja lub Lautner, by zniszczyć go.
Pamiętaj, on jest bez serca. Mówi, myśli, czuje i robi zawsze co innego, niż się spodziewasz. - ostrzega mnie.
- Spokojnie Matt, nie z takimi sobie radziłam. Po za tym nie wierzę w miłość.
- Wiem, ale i tak uważaj. Muszę ci skombinować broń i powiedzieć wujowi, że mi pomagasz w prywatnej sprawie, by się nie czepiał w razie twojej wizyty na ich terenie.
- Okey, a co do broni, mam, ale jakieś bajery mi zawsze się przydadzą. Spadam, muszę się przygotować na jutro, a już późno.
- Dobranoc - tylko odpowiedział, pochłonięty przeglądaniem czarnego rynku w internecie.
Wyszłam i pojechałam do siebie. Podjeżdżając zobaczyłam, że światło świeci się w kuchni. Zaparkowałam kawałek dalej i wyjęłam spod fotela pistolet (jednen z kilku ukrytych w aucie). Udałam się w stronę domu. Nie powiem, nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Nie miałam nigdy takiej opcji. W starym domu zawsze ktoś był. Po cichu weszłam więc do holu. Włączyłem ekran znajdujący się w każdym pomieszczeniu, by sprawdzić, kto tam jest. Zobaczyłam blondyna stojącego tyłem i rozglądającego się po salonie. Schowałam broń do szafki na buty i weszłam, jak gdyby nigdy nic, do kuchni.
- Ładnie to włamywać się do kogoś domu? - Stanęłam z założonymi rękami pośrodku kuchni, trzymając w ręku klucze.
- Chciałem Cię odwiedzić, ale niestety nie było nikogo, a drzwi się zamyka. - odparł z ironią.
- Ah tak? To po pierwsze, skąd miałeś mój adres? Nikt go nie znał, bo mieszkam to od wczoraj. Oboje drzwi były zamknięte.
- Oh... Radzę sobie zorganizować własne generatory prądu, bo przy awarii na ulicy każdy tu wjedzie. - Po czym wymijając mnie wyszedł. Nie odpowiedział mi na pierwsze pytanie, a ja zauważyłam, że jego humor nie był najlepszy.