Deszcz podszyty chłodem, jak gdyby utkany z lodowcowych tkanin. Lało przez cały dzień i modliła się, aby gdy wieczór nastanie, to i krople ustały spadać z nieba. Taka pogoda nie służyła malarzom, czy tam graficiarzom. Nieważne jak ich nazywano, ważne, że chciała ich poznać, a pogoda temu nie sprzyjała.
Idiotką miała w zwyczaju się nazywać, a dziś powtarzała to aż nazbyt często, gdy patrzyła w lustro. Nie wzięła numeru – idiotka. Doprawdy kretynka. Mogłaby wysłać wiadomość, czy spotkanie aktualne, ale zawierzyła jej słowom, choć wiary na lepsze jutro miała mało.
Pada i pada, a dłonie drżą. Zaplątała właśnie małego warkocza, pozostawiając resztę pasm rozpuszczonych. Jeden warkocz, jedna okazja na to, że nie robi sobie zbyt dużej nadziei. Pierdolenie. Zawsze robiła. Jakoś w zwyczaju miała sięganie do marzenia posiadania kogoś blisko, choć z nikim emocjonalnie związana mocno nie była. Cieleśnie tak. Emocjonalnie nie.
Związek z kretyńskich słów uszyła, jak gdyby idiotki tak miały w zwyczaju. Czasem pisała z kimś przez internet, ale rzadko trzymały się jej te znajomości. Poznawała kogoś, znała jego życiorys i później tylko patrzyła, że wiadomości zostały odczytane, ale zapomniane. Chwilowa pomoc. Darmowy psycholog. Zapomniana osoba.
Pokiwała głową, aby odgonić natrętne myśli. Złote pasma przeplatały się z rudymi, a podkrążone oczy wyglądały, jakby nie spała z kilka nocy. W sumie tak było. Przesypiała dnie, ale tego nie potrafiła, bo ekscytowała się spotkaniem z nią.
Nie idealizowała Maki. Na tyle głupia nie była, a wiedziała, że teraz spotkać osobę bez problemów, to jak wylosować prawdziwy pierścionek pośród tych sztucznych w festynowej maszynie. Ona mogła dzielić z kimś problemy, choć nie wiedziała, że te mogą ją przytłoczyć, aż kruche łzy będą roztrzaskiwać się ze smutkiem na brukowej kostce. Płakać nad nie swoim losem ludzie mieli w zwyczaju i nazwać można to sztuką. Artystycznie padało, a ona artystycznie będzie ryczeć, choć niebem nie była.
Słyszała klikanie w klawiaturę od czasu do czasu. Na pamięć znała melodie przyciskanych klawiszy i wiązankę przekleństw, które słyszała dość często i sama nauczyła się bluźnić częściej. Łatwiej tak jakoś przeklinać wszystko i wszystkich. Niebo i Ziemię. Piekło i bóstwa. Wszechświat i nicość.
Malowała rzęsy, licząc, że spojrzy na nią i zapyta, gdzie wychodzi. Marne te jej nadzieję, jak kruche szkło. Potrzebowała pomocy, aby ktoś uświadomił jej dosadnie, że pora się na to wszystko wyjebać. Tak po prostu oraz bez skrupułów. Tylko że nie miała nikogo, kto zostałby przy niej. Uśmiechał się, gdy wychodziliby razem na skatepark. Dopingował, gdyby wywaliła się, zdzierając kolana, klnąc, że chce to rzucić. Odkrył każdy minimalistyczny detal na desce, która niegdyś nie należała do niej.
Po prostu potrzebowała kogoś. Jak każdy zresztą, bo ileż można być samotnym w świecie wypełnionym istnieniami. Desperacko wierzyła w bratnie dusze, ale nie te romantyczne. Romantyzm kojarzył się Nobarze z czymś zgoła innym. Chciała móc rozmawiać na tematy, które ją interesują. Śpiewać piosenki, ratujące spięte nerwy, gdy cisza wszyta w ciało, staje się przytłaczająca.
Chciała wiele, a nie miała nic oprócz tego cholernego klikania w klawiaturę. Rozmazała kreskę. Zostawiła taką, bo na poprawki nie miała sił, a włosy w razie potrzeby przysłonią niedoskonałości. W sumie uważała, że rozmazany makijaż był całkiem spoko, więc zdobyła kolejny podpunkt do listy bezsensownych argumentów.
— Wychodzę — powiedziała, choć odpowiedź nie nadeszła i mogła się tego przecież spodziewać. — Nie zapytasz chociaż dokąd? Nie było mnie całą noc.
— Nie obchodzi mnie to — odparł, odrywając wzrok na chwilę od monitora. — Kreska ci się rozmazała, zrób coś z tym.
— Nie obchodzi mnie to — westchnęła, odwracając się i wychodząc.
CZYTASZ
Tatuaże. ☆Nobamaki & Itafushi☆
Fiksi Penggemar"W murach zapisane prace niespełnionych artystów. Dostrzegała w nich piętno boleści okrutnych i mówiła ze skruchą, że wyglądają jak ona. Często siedziały na betonie, patrząc na istnienia niespełnione i trzymały się za ręce spreyem ubrudzone".