~Kevin pov~
Samotny weekend na szpitalnym oddziale ratunkowym nie był moim marzeniem. Tata prawie nie miał czasu, żeby przychodzić, Betty, Jughead i Veronica też się nie pojawili, podobnie zresztą jak Fangs...
W zasadzie to nie mogłem się doczekać, jak mnie wypiszą. A powinni, Fangsa tyle nie trzymali, a oberwał podobnie. Wręcz przeciwnie, wczoraj pielęgniarka stwierdziła, że muszą mnie zatrzymać jeszcze na kilka dni. Od dalszego rozmyślania oderwał mnie dźwięk otwierania drzwi.
- Jak się czujesz? - zapytała ta sama pielęgniarka.
- Bez zmian. Nie jest aż tak źle, jak wygląda. - zaśmiałem się. Naprawdę nie czułem się aż tak źle, jak zapewne wyglądałem. Może i miałem przebitą rękę na wylot, dziurę w boku, rozbitą głowę i pociętą twarz, ale nie czułem się aż tak źle jak zapewne wyglądałem. Co również nie oznacza, że trzeba podejmować decyzje za mnie, jak Cheryl Blossom, która zaledwie dzień po moim trafieniu do szpitala przyszła do mnie i oznajmiła, że zajęła się już castingiem do musicalu pod moją nieobecność...
- Nadal chcesz ten wypis? Bo teoretycznie za zgodą rodzica mogłabym cię jeszcze dzisiaj wyjątkowo wypisać. Wszystko się goi jak należy, dostałbyś co najwyżej receptę na leki do brania w domu i nie musiałbyś dłużej tu leżeć.
- Tak! - zawołałem z entuzjazmem.
- W porządku, jak tylko się porozumiemy z rodzicem, będziesz mógł iść. Chyba że podasz mi teraz numer telefonu. - kobieta wstała i sięgnęła do staroświeckiego aparatu na ścianie. Wyrecytowałem szereg cyfr, po czym pozwoliłem pielęgniarce porozmawiać z tatą.
- Dobrze, zbierz swoje rzeczy. Za pół godziny możesz przyjść do recepcji po wypis i twój tata cię odbierze. - uśmiechnęła się kobieta i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Dwadzieścia parę minut później stałem już z dokumentem i receptą na leki przed szpitalem i czekałem na tatę. W końcu podjechał jego radiowóz. Wsiadłem do auta i odłożyłem torbę z rzeczami na siedzenie z tyłu.
- I jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zapytał troskliwie tata, nie odrywając jednak wzroku od przedniej szyby.
- Taak... W zasadzie to nie było tak źle.
- Nawet tak nie mów. Nie wiesz, co ja tam przeżyłem, kiedy Clifford zadzwonił do mnie, a potem cię znalazłem... - głos mu się lekko załamał, ale dalej się trzymał. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, jak musiał się czuć wtedy.
- Nie martw się tym, już po wszystkim. - spojrzał na mnie, w oczach lśniły mu łzy.
- Po prostu mogłem temu jakoś zapobiec, aresztować go od razu, a nie dawać się szantażować... Jaki ze mnie szeryf... gorzej, jaki ze mnie ojciec? - na szczęście dojechaliśmy już pod dom, więc nie musiałem się przynajmniej martwić, że z tej załamki wjedzie na jakieś drzewo. Wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy do drzwi domu.
Sęk w tym, że drzwi (znowu) nie było.
Tata od razu się pozbierał. Wyciągnął pistolet z kabury i wycelował przed siebie, wchodząc powoli do domu. Poszedłem za nim, cały czas się rozglądając. W środku nikogo nie było, jednak wszystkie akta i dokumenty z biura taty były wywalone na środek.
- O mój Boże... - wymamrotałem, patrząc na zasłaną papierami podłogę, upstrzoną tu i ówdzie okruchami szkła z rozbitej lampy stojącej zazwyczaj na biurku.
- Nie, nie, nie... - usłyszałem zdenerwowany szept taty, przeszukującego akta. - Nie ma...
- Czego nie ma? - zapytałem, usiłując brzmieć beztrosko i podchodząc bliżej.
- Dokumentów ze sprawy Clifforda... absolutnie wszystko zniknęło...
- A to znaczy...
- To znaczy, że nie mamy żadnych dowodów. Nie możemy go wsadzić za kratki, bo nie mamy absolutnie żadnych dowodów...
~Jughead pov~
Nikt na szczęście nie sprawdzał numeru ubezpieczenia, po prostu zaprowadzili mnie i Betts do jakiegoś losowego gabinetu. Pielęgniarka kazała mi usiąść na kozetce i poprosiła Betty o jakieś dane, których nie było na formularzu.
- Jak to się stało? - zapytała, myjąc ręce w umywalce i przygotowując jakiś środek dezynfekujący.
- W zasadzie to mój... chłopak... uderzył się patelnią w czasie smażenia, a potem się przewrócił i chyba uderzył dodatkowo tym kolanem o schody. - odpowiedziała za mnie blondynka, chwytając mnie jednocześnie za rękę.
- Dokładnie. - uśmiechnąłem się, zerkając na Betts. Pielęgniarka uniosła brwi i kazała mi podwinąć nogawkę spodni. Wykonałem polecenie, a kobieta nasączyła wacik płynem antybakteryjnym i przyłożyła do rozbitego kolana. Piekło jak cholera. Automatycznie ścisnąłem rękę Betty, która spojrzała na mnie zaskoczona.
- Wielki Jughead Jones boi się płynu antybakteryjnego? - zapytała ironicznie. Zerknąłem na nią z uniesionymi brwiami.
- No co ty, Bettsy. W życiu, to tylko trochę płynu.
- Prawdopodobnie pęknięte. - westchnęła pielęgniarka. - Trzeba będzie je usztywnić.
- Że w gips wsadzić? - zapytałem idiotycznie.
- Zobaczymy. Możliwe, że wystarczy bandaż elastyczny. - odpowiedziała kobieta, zakładając opaskę na moją nogę. - W razie pogorszenia proszę dzwonić, umówimy pana na wizytę. I proszę się nim opiekować. - zwróciła się do Betty.
- W porządku. - uśmiechnęła się moja dziewczyna. Chyba już mogę ją tak pełnoprawnie nazywać...
Wyszliśmy ze szpitala i wsiedliśmy do pickupa pana Andrewsa, który tam na nas czekał.
Nagle Betty zbliżyła się do mnie, po czym gwałtownie wpiła się swoimi wargami w moje...
- No proszę... - uśmiechnął się lekko pan Andrews, kiedy zobaczył nas w lusterku. - Co ta jesień robi z ludźmi... - uruchomił silnik i odjechał, a my się od siebie nieco odsunęliśmy, choć Betts do końca jazdy trzymała mnie za rękę...
~~~~~
No i lecimy, teraz Bughead na całość ^_^
Wiem, że nie mogliście się tego doczekać, ja zresztą też.Zobaczymy jeszcze, czy ktoś zginie i może będę pomału zmierzać do końca.
amixx20
CZYTASZ
you're dead, freak ~ Bughead - ZAKOŃCZONE
FanficW TRAKCIE POPRAWEK Bohaterami tej opowieści są zwyczajni ludzie. On. Jughead Jones. Zwyczajny chłopak, oceny przeciętne, outsider i szkolne popychadło. A także ona. Betty Cooper. Zwyczajna dziewczyna z wzorową średnią. I inni mieszkańcy Riverdale. C...