Rozdział 4

558 45 6
                                    

Siedziała w zimnej celi, na niewygodnej, drewnianej pryczy. Ze złości i nerwów wciskała paznokcie w drewno, nawet nie czując wbijających się drzazg. Cały czas w głowie analizowała, co się stało podczas przesłuchania. Henderson się bała. Prawie wyjawiła jej kto był powodem tego strachu, ale potem... Nie mogła uwierzyć w całą tę sytuację. Jakim cudem ktoś wyciszył pomieszczenie a potem ją zabił? Musiał być blisko.

To znaczy musiała. Marianne przyznała, że boi się jakiejś kobiety. I że jest ona z Zakonu. Zaklęła siarczyście. Jeśli ktoś rzucił Muffilato tuż przed tym, zanim ją udusił, wszystko mogło wyglądać na to, że to jednak ona. Kobieta, z Zakonu Feniksa...

Wstała, wściekle kopiąc w powietrze. Jakim kurwa cudem do tego doszło?! Ciężkie rygle zgrzytnęły w drzwiach, a po chwili ukazał się w nich Ron.

- Herm... - zaczął, nie patrząc jej jednak w oczy. - Ja wiem, że to nie ty. - odważył się i zerknął na nią.

- Ktoś mnie wrabia. - warknęła głucho. - Henderson powiedziała, że boi się jakiejś kobiety z Zakonu.

- Wiem, co wcale nie działa na twoją korzyść. - skrzywił się.

- Jest aż tak źle? - zapytała cierpko.

- Twój stosunek do wojny i naszych działań był wszystkim powszechnie znany. - wymamrotał. - Ten magazyn to też był twój pomysł. Wiem - dodał głośno, widząc, że otwiera usta. - Wiem, że prowadziliśmy go razem. Dlatego jestem pewien, że to nie ty jesteś sabotażystką. - dodał twardo.

Zaśmiała się ochryple, opadając ciężko na pryczę. Oparła łokcie na kolanach, a głowę wsparła na dłoniach.

- To jest jakiś, kurwa, żart... - wyszeptała cicho. - To się nie dzieje.

- Wyciągnę cię z tego, obiecuję. - zapewnił, podchodząc do niej.

- Jak? - podniosła na niego oczy. - Nawet King uwierzył, że to ja ją zamordowałam. - skrzywiła się brzydko.

- Feniksy zbierają się na specjalne spotkanie za godzinę. Pójdę tam i wyjaśnię im wszystko. - odparł pewnie.

- Co im wyjaśnisz? - rzuciła gorzko. - Że byłam przeciwna tej wojnie? Że chciałam ją jak najszybciej zakończyć? Że posunęłam się do użycia mugolskiej broni? Wszystko świadczy przeciwko mnie. - oparła się plecami o zimną ścianę. - Musisz odnaleźć tę kobietę, której bała się Henderson. Wróć do jej domu, poszukaj jakichś poszlak.

- Tak zrobię. - kiwnął głową. - Trzymaj się, postaram się przysłać ci jakiś koc. - dodał na odchodne, strzelając oczami po wilgotnych ścianach. - Wyciągnę cię z tego Hermiono albo nie nazywam się Weasley. - zapewnił, zatrzaskując za sobą drzwi.

***

- Nie! - wrzasnął Artur. - Nie ma mowy!

- Musimy trzymać się procedur! - pieklił się Kingsley. - Byłem tam, widziałem co się stało. Jestem członkiem Ministerstwa, nie mogę jej wyjąć spod prawa, do cholery!

- Przecież to Hermiona! - Seamus wściekle trzasnął pięścią w stół. - Głowę sobie dam uciąć, że to nie ona!

- Ja również w to nie wierzę. - zapewnił Shacklebolt. - Jednak procedury są jasne.

- Jeśli oddasz ją Wizengamotowi, wiesz, że ją skażą. - warknął Ron. - Mają wystarczająco dużo poszlak, by ją obciążyć.

- Nie mamy wyjścia. - odezwał się cicho Harry. - Jestem przekonany, że to nie Hermiona jest sabotażystką i że, tak jak mówi, to nie ona zabiła Henderson. Ale prawo jest prawem. Dlatego - dodał głośniej, widząc jak jego przyjaciel przybiera kolor dojrzałego pomidora ze wściekłości. - Dlatego musimy znaleźć jakieś dowody, by ją z tego wyciągnąć. Ron, wierzę, że ty się tym zajmiesz. Pomogę ci. - zapewnił. - King, załatw jej najlepszego prawnika, jakiego zdołasz.

Sabotaż - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz