Rozdział 12

501 31 4
                                    

Hermiona wślizgnęła się do domu, wytężając wzrok w ciemnościach. Na ulicy mimo wszystko było jaśniej, a w tunelach Draco oświetlał im drogę różdżką. Tu nie było żadnego źródła światła. Choć może to i lepiej, pomyślała. Zastanowiła się, gdzie będzie najlepiej się ukryć. Salon był prawie pusty. W dodatku, gdyby coś poszło nie tak, musi mieć jakąś drogę ucieczki. Przypomniała sobie, że w sypialni jest okno i to tam się udała.

Oczy powoli przywykły jej do ciemności i zaczęła dostrzegać więcej szczegółów. Ktoś był tu przed nią. Większość szafek i szuflad było uchylonych lub całkiem otwartych. Czy byli to aurorzy, czy może tajemnicza kobieta?

Podeszła do jednej z szaf, by sprawdzić, czy w razie konieczności zmieści się w środku. Zrobiła to bez problemu. Postanowiła jednak czekać na czarownicę, która próbuje ją wrobić, przy drzwiach do sypialni. W duchu przeklinała, że nie poprosiła Draco o jego zegarek. Nie miała teraz nawet jak sprawdzić, czy to już czas.

Postanowiła liczyć sekundy, by zająć jakoś myśli. Gdy odliczyła dwadzieścia pięć minut, zorientowała się, że coś jest nie tak. Kobieta miała się pojawić równo o dwudziestej pierwszej. Tymczasem, według jej obliczeń, było już co najmniej siedem minut po. Jej rozważania przerwało skrzypnięcie drzwi wejściowych. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy zobaczyła w nich męską postać. Czyżby to była jednak pułapka aurorów? Rozpoznała jednak charakterystyczne, platynowe włosy.

- Draco? - syknęła. - Co ty tu robisz? - wychyliła się z sypialni.

Blondyn jednak nie odpowiedział. Uniósł różdżkę, a sekundę później w jej kierunku wystrzeliły liny.

- Malfoy! - wrzasnęła, ledwie uskakując. - Kurwa mać!

Jego twarz wykrzywiła się z niesmakiem, a po chwili kolejne liny popędziły ku niej. Dwóm uskoczyła, ale trzeciej nie dała rady. Padła na podłogę, boleśnie obijając sobie brodę.

- Co ty odpierdalasz?! - wściekła się. Do oczu napłynęły jej łzy.

- Ciiii... - szepnął. - Chyba nie chcesz, żeby ktoś cię tutaj znalazł w takim stanie. - uśmiechnął się. - Ta ulica pełna jest zbirów, którzy tylko czekają na taki kąsek.

- Rozwiąż mnie natychmiast! - zażądała.

- Ciszej, ciszej. Bo naprawdę kogoś tutaj ściągniesz przed aurorami. - rozejrzał się. - Na razie, mała. - dodał na odchodne.

Zawyła z rozpaczy. Liny trzymały mocno, nie miała szans się rozwiązać. Dosięgnąć do noża w rękawie również nie mogła. Jak mógł jej to zrobić?! Łzy potoczyły jej się po policzkach, mocząc zakurzoną podłogę. Dlaczego? Dlaczego akurat on?

Pogrążona w rozpaczy, nie miała pojęcia ile czasu upłynęło. Przestała odliczać. Była jedynie zła i zdruzgotana. Naprawdę myślała, że to, co się między nimi wydarzyło, coś znaczyło. Najwidoczniej jednak się pomyliła, a teraz przyjdzie jej przypłacić za to więzieniem.

Jeszcze zanim weszli do budynku, już wiedziała kim są. Znała doskonale dźwięk aurorskich traperów. Naliczyła pięciu. Połowa składu. Czyli druga połowa obstawiała ulicę i okoliczne domy. Wpadli do środka, omal jej nie rozdeptując.

- Tutaj jest! - wrzasnął Harry. - Hermiona, nic ci nie jest? - uklęknął przy niej.

- Kurwa mać! - zaklął Ron, padając przy jej drugim boku. - Ktoś cię skrzywdził? - chwycił jej twarz w dłonie. - Godryku... - poderwał ją z podłogi i przycisnął do piersi. - Jak dostaliśmy zgłoszenie, że tutaj będziesz, naszykowany byłem na walkę. Kto ci to zrobił?

- Skurwysyn jebany. - warknęła przez zaciśnięte zęby. - Kto mnie zgłosił?

- Anonim. - wtrącił Potter. - Ron, zajmiesz się nią? Będę czekał w areszcie. - wstał i wyszedł z budynku, odwołując część swoich ludzi.

Sabotaż - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz