Stali przed zniszczoną kamienicą w czarodziejskiej dzielnicy Londynu, która uchodziła niemalże za slumsy. Było tu ciemno i ponuro. Czuć było na plecach przeszywający wzrok lokalnych mieszkańców, ale nigdzie nie było ich widać. Skutecznie kryli się, zapewne wielu z nich było poszukiwanych.
Ustalili, że Henderson miał żonę, a ich dane wspólnie pokrywały się z tym adresem. Gdy zapukali do drzwi, dłuższy czas nikt im nie odpowiadał. Już mieli szykować się do sforsowania ich siłą, kiedy nagle otworzyły się. Stała w nich drobna kobieta, w wieku około czterdziestu lat.
- W czymś mogę pomóc? - zapytała, lekko przestraszona.
- Pani Henderson? Przyszliśmy do pani w sprawie męża. - powiedziała Hermiona, starając się, by jej głos zabrzmiał łagodnie.
Czarownica przyjrzała im się dokładnie, ale rozpoznała ich twarze. W końcu byli przecież znani. Uchyliła szerzej drzwi, wpuszczając ich do środka. Weszli do dość ciemnego korytarza, a potem podążyli za kobietą w głąb mieszkania.
- Czy coś się stało?. - zapytała. W jej głosie słychać było strach. Wskazała im kanapę, na której usiedli, a sama przycupnęła na brzegu fotela, naprzeciw nich.
- Bardzo nam przykro, w magazynie w którym pracował doszło do wybuchu. - powiedział Ron. - Musimy zadać pani kilka pytań. Czy zauważyła pani ostatnio, żeby mąż zachowywał się jakoś inaczej? Miał z kimś może jakieś porachunki? Był zastraszany?
- Absolutnie. - pokręciła głową. - Mój mąż jest bardzo spokojnym człowiekiem. Zawsze pomocny, z nikim nie miał żadnych zatargów. - westchnęła ciężko. - Nie zachowuje się też inaczej niż zwykle. Codziennie wychodzi do pracy, wraca z niej, robi zakupy, pomaga mi gotować... - wymieniała.
- Rozumiem. - Ron pokiwał głową. - Czy moglibyśmy się rozejrzeć?
- Oczywiście. - zgodziła się. - Proszę tędy, pokażę wam nasz pokój. - gestem wskazała na jedyne drzwi w salonie.
Weszli do ciasnego pomieszczenia, a kobieta została w progu. Nie było tutaj prawie nic oprócz małżeńskiego łóżka oraz sporej szafy, zajmującej większość ściany. Ron zajrzał do niej, Hermiona w tym czasie zerknęła do kosza na śmieci. Było w niej kilka fiolek po eliksirze żołądkowym.
- Mąż cierpiał na jakąś chorobę? - zapytała Gryfonka, wskazując kosz.
- Od lat leczył się na wrzody żołądka. Ostatnio nawróciły i przyjmował eliksir przepisany przez uzdrowicieli ze Św. Munga. - odpowiedziała. - Czy to coś istotnego? - zapytała, widząc szybkie spojrzenie, które rzucili sobie jej goście.
- Czy była taka możliwość, że ktoś mógł chcieć otruć pani męża? - Ron uważnie przyjrzał się fiolce, po którą sięgnął.
- Otruć? Nie, nie. - pokręciła głową. Za szybko. Hermiona wyczuła, że coś tutaj nie gra. Ale to było tylko przeczucie.
- Długo jesteście małżeństwem? - zagadnęła więc.
- Od dwóch lat. - odparła czarownica.
- Nie planujecie dzieci? - zapytał Ron, zauważając w co gra jego przyjaciółka.
- W tak niepewnych czasach? - zdziwiła się.
- Przecież mówiła pani, że mąż nie ma żadnych wrogów. - wtrąciła Hermiona.
- Bo.. Bo nie miał. - powiedziała, ale zdradziło ją drżenie w głosie. Nieświadomie cofnęła się też o krok. Hermiona od razu zarejestrowała, że kobieta użyła czasu przeszłego.
- Ktoś stworzył bombę. Pani mąż przebywał w epicentrum, stąd nasze pytania. - Gryfonka gładko wyjaśniła, jednak nie spuszczała z niej oczu.
- Nie mam pojęcia dlaczego, to musiał być przypadek. Mój mąż był dobrym człowiekiem. - zapewniła.
CZYTASZ
Sabotaż - Dramione
Hayran Kurgu"- Granger... - powtórzył Shacklebolt, poważnym tonem. - Dlaczego? Dlaczego ją zabiłaś? - zapytał, zbolałym głosem. Do Hermiony dopiero po chwili dotarły jego słowa, gdy ciężkie, miedziano-żelazne kajdany zatrzasnęły się wokół jej nadgarstków. - T...