Zagłada ongi przepowiedziana

147 6 19
                                    

październik 2944 roku, Trzecia Era

(niespełna trzy lata po Bitwie Pięciu Armii)

Stwierdzenie, iż królestwo Ereboru po Bitwie Pięciu Armii, jak zwykło się ją nazywać, rozkwitło, byłoby błędne.

Uprzątnąwszy trupy, zmywszy z pancerzy krew i bitewny pył krasnoludy stanęły przed wizją odbudowy Góry zniszczonej wtargnięciem Smauga; zasypane korytarze. Sale w ruinie. Złoto, gromadzone przez Thróra latami, poczęło wyczerpywać się szybciej niż można by przypuszczać – odtworzenie systemu schodów, komnat, chodników ciągnących się ponad przepaściami okazało się kosztować krocie, a wznowienie wydobycia kruszców... Cóż, oczekiwanego rezultatu nie przyniosło. Czy to możliwe, by bogactwa pod Samotną Górą się wyczerpały? Co rusz kolejni górnicy powracali z kolejnych wypraw w głąb kopalni i kręcili głowami, poszukiwania nowych żył złota i złóż diamentów spełzały na niczym, jedno po drugim. Może w końcu nadszedł czas, by jak niegdyś Morię opuścić i tę krasnoludzką siedzibę, i poszukać innej? Nie po to walczyli o Erebor. Nie po to zginął Thorin. Thorin przewróciłby się w grobie, gdyby o tym usłyszał.

Pod rządami Barda Dale podniosło się z gruzów, powrócili kupcy, by na ulicach miasta handlować winem, oliwą, imbirem, niedźwiedzią skórą; na nowo dało się wyczuć w powietrzu woń przypraw i ziół. Miasto u podnóża Ereboru odżyło, znów zapełnił go gwar rozmów, śmiech dzieci. Ci ludzie, krasnoludowie i wszyscy, którzy doświadczyli okrucieństwa smoka, czy też wojny, do której wciągnięci zostali siłą, nie zapomnieli czarnych dni, o nie. Wypełniła ich jednak nowa nadzieja. A ta na śmiech pozwalała.

– Nie spuszczę z ceny, to najlepsza wełna owcza z południa – grubego straganiarza bez straganu, sprzedającego wełnę pod ratuszem, oburzyła sugestia Balina, żeby się jakoś dogadać. – Przeprawiana przez góry na grzbietach wielkich kozic. Toż to zniewaga!

– Wlepmy mu mandat za nieopłacenie miejsca i po kłopocie – Dwalin burknął, niecierpliwiąc się z księgą odebraną od introligatora w torbie, kurą pod pachą i tuzinem jaj w drugiej ręce. – Głodny jestem jak wilk. Rekwirujemy ten towar, i jazda na obiad!

Pochłonięci sprawą wełny, obiadu oraz ogólnych czarnych chmur zbierających się nad Ereborem od nowa, jak gdyby góra ta przeklętą była od początku, a ci, którzy mieli z nią do czynienia, skazani na ciężki los, nie zauważyli, jak w ich pobliżu zakręciła się postać skryta pod kapturem, smukła, zwinna; jasnobrązowy warkocz spłynął spod płaszcza na jej ramię. Wykorzystawszy chwilę zamieszania sięgnęła Dwalinowi do torby, złapała za księgę – to był jeden z rejestrów wydobycia prowadzony przez odpowiedzialne za to krasnoludy, nic nadzwyczajnego. Dziesięć funtów kryształu. Jeden korzec rubinów. To informacje nieprzydatne dla nikogo. Jak zostało jednakże wspomniane, rejestr niedawno ukończono i oddano do introligatorni do oprawy, a oprawę wykonano ze skóry zdobionej cyrkonem. Za taką jego ilość można by kupić całe stadko owiec, albo kilka kozic.

– Ejże! – Dwalin refleks miał dobry, złapał cwaniaczka, czy też cwaną pannę, za rękę, na gorącym uczynku. – Wolnego! Nie do wiary. Gdzie się nie odwrócisz, parszywe złodzieje!

– Puść mnie – parsknęła, na dłoniach miała skórzane rękawiczki. Szarpnęli się, ze sobą, krasnolud zabrał jej księgę; kaptur spadł jej z głowy. Ładna, jasne włosy, brązowe oczy. Szpiczaste uszy. – Puszczaj – powtórzyła, kura zagdakała pod drugim ramieniem Dwalina. – Nie jestem złodziejką.

– Wiem, kim jesteś – Balinowi drgnęły brwi. – Dobiłaś nieuczciwego targu z wujaszkiem Dilurem z Gór Błękitnych. Nazywają cię tam Odrzyskórą.

– Nie moja wina, że są głupcami!

– Jak masz na imię? – Dwalin nie puścił jej, jego ręka wydawała się przynajmniej z pięć razy większa od jej, nawet powiększonej rękawicami.

DROGA DO SHIRE [REUPLOAD]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz