Dunland

65 4 21
                                    

Im dalej na południe, tym śniegu było mniej. Brunatne podłoże prześwitywało, zeschła trawa sprzed zimy, im bliżej znajdowali się gór; kompania szła przed siebie raźno, w rześki zimowy poranek. Kili śmiał się, rozprawiając o czymś z Filim, Lara dreptała koło nich, przysłuchując się – wszyscy mieli na głowach kaptury, nieznośnie bowiem wiało. Ciemne kosmyki Kiliego wydostawały się spod jego kaptura i tańczyły wokół jego twarzy, poruszane silnymi powiewami.

Miriam przykucnęła przy kawałku odsłoniętego gruntu, by otrzepać ze śniegu i unieść lawendę, mały, fioletowy kłosik, nieco zmarniały od zimna. Odrobinę dalej ujrzała kolejny, sporo lawendy rosło tu przy drodze, w jesieni wyglądać musiała pięknie. Rozległe wzgórza pokryte lawendą, na granicy cieszącego się przykrą sławą raczej mało gościnnego Dunlandu. Kraina nietętniąca urodzajem, zamieszkana przez ludzi, którzy wcale nie byli tak niewinni i bezbronni, jak twierdziła Tauriel – nosili zmierzwione włosy, zarost i byli nieokrzesani. Nie zbroili się, to prawda. Jednak w rękach Dunlendinga jeden krzywy kij mógł zdziałać więcej niż dobrze wyważony miecz. Żyli z pasterstwa, odcięci jednak od reszty świata, odizolowani na południowym krańcu Gór Mglistych nie mieli zbyt dobrych manier. Oczywiście trafiali się pośród nich szlachetni. Jak pośród każdej grupy. Podobno można było spotkać wśród nich Dúnedainów.

– Zbierasz lawendę? – Thorin przystanął przy zrywającej fioletowe kłosy dziewczynie. Popatrzyła na niego, jej jasnobrązowe loki omiatały jej policzki.

– To moja ulubiona roślina – powiedziała, wstając. – Ma słodki zapach, silny, niemal odurzający.

– Mdły – poprawił ją.

– Odurzający – uparła się przy swoim, zwijając łodygi i zaplatając je ze sobą.

– Co robisz? Pleciesz wianek?

– Czemu nie?

Wzrok krasnoluda powędrował daleko wprzód, ku zabudowaniom wyłaniającym się spomiędzy wzgórz, wysokich jak pasmo górskie; skryte wśród nich leżało miasto, kamienne konstrukcje, które nie mogły być dziełem samych krasnoludów. One zbudowałyby swe siedziby we wnętrzu gór, nie na widoku.

– Lhan Tarren – stwierdził, rozpoznając je. – Tu osiedliła się część z naszych. Thrydan Wilcza Zmora wzniósł je dawno temu, solidnie i ciągle jeszcze w nim rządzi. To Dunlending, z krwi i kości. – Ruszył przed siebie. Ruszyła za nim, kończąc wianek.

– Nie będzie mu nie w smak, jak się zjawimy całą gromadą?

– Dunlendingowie szczerze nienawidzą jedynie Rohańczyków. Każdy inny jest im obojętny, tak długo jak nie przynosi do miasta złej woli. Przyjął moich pobratymców, kiedy zostaliśmy zmuszeni opuścić Erebor, nie odegnał nas precz, jak niektórzy. Na Durina – skarcił ją, bo spróbowała założyć mu wianek na głowę. – Zabieraj to, do cholery.

Roześmiała się, ponieważ uśmiech zagościł na jego twarzy również. Obili się o siebie ramionami, gdy się do niego zbliżyła.

– Oni się... mają ku sobie, czy coś? – Bilbo spytał, obserwując ich ze swego miejsca w pochodzie. Ścieżka, którą szli skręcała lekko i teraz widział Thorina i tę dziewczynę, Miriam, przed sobą jak na dłoni.

– Czy coś – Dwalin odparł mu, burknięciem. – Fatalna sprawa. Koszmarny niefart – kopnął w nieduży kamień, a ten potoczył się przed nim, po ścieżce. – Jakbyśmy mało mieli problemów. Baby już takie są, człowiek ma milion powodów, by chwycić za topór, a one i tak dołożą ci jeszcze jeden. Albo będą zawracać głowę pierdołami – prychnięcie. – No popatrzcie tylko na niego! Wesoły jak wróbelek. A warczał na nią ledwie parę tygodni temu jak wilczysko. Jakże łatwo powabne kobiece ciało rozmiękcza faceta, toż aż trudno to pojąć. Wlazła mu do łóżka i ujarzmiła go, czarownica. Eh – machnął ręką, ostatecznie. Widać zabrakło mu słów.

DROGA DO SHIRE [REUPLOAD]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz