Na wschód od Wichrowych Wzgórz rozciągały się pustkowia gdzie próżno szukać obecności jakiejkolwiek istoty, dobrej bądź złej. Owoce tu i tam, drobne rośliny, ustrzelone tu i ówdzie małe zwierzęta – to wszystko, co składało się na strawę niecodziennie dobranej czwórki wędrowców (Thorina, Dwalina, Miriam i Tauriel) w trwającej niemal dziesięć dni drodze do Wichrowego Czuba, gdy już wyczerpały im się zapasy sucharków i wieprzowiny. Opuściwszy wzgórza Ettenmoors trolli nie spotkali więcej, nikogo nie spotkali. Ni pojedynczego strażnika, ni karawany kupców, od których można by coś wyhandlować. Szli, zatrzymując się tylko nocami. W końcu Wichrowy Czub zamajaczył na horyzoncie, wzniesienie ze ściętym wierzchołkiem, z pierścieniem ruin pozostałych po znajdującej się na nim niegdyś twierdzy.
Dotarli pod górę o zmierzchu. W zapadającym zmroku na tym ściętym wierzchołku tlił się słabo jakiś ciepły blask.
– Niech mnie gęś kopnie, jeśli to nie nasi – Dwalin pierwszy postawił stopę na wiodącej w górę ścieżce. – Tak mnie żołądek skręca, że pożarłbym mûmaka jak się patrzy. Razem z kłami.
– W ogóle widziałeś kiedyś mûmaka? – Miriam dopiekła mu, mûmaki czy też mûmakile z pustynnego Haradu daleko na południu były słoniami, nazywanymi przez hobbitów z Shire olifantami. Ona sama nigdy żadnego nie widziała i nie przypuszczała, by w przypadku Dwalina, który całe życie spędził na północy sprawa wyglądała inaczej.
– Cisza! – Thorin pozamykał im usta, nim łysy krasnolud, któremu żyłka nabrzmiała na skroni, odpowiedział. – Nasi nie nasi, nie mamy pewności – wycedził cicho, nasłuchując. – Jeśli to jaki nieprzyjaciel, za chwilę oboje was dostanie jak na tacy.
Jednak w tym samym momencie dało się słyszeć stłumiony śmiech, a śmiech ten był znajomy – Miriam cofnęła się o krok, przydeptując gałązkę, ta złamała się z trzaskiem. To zaalarmowało tajemnicze towarzystwo. Śmiech ucichł. Rozległa się szamotanina, jakby ktoś począł prędko przemieszczać się i zbierać różne rzeczy.
– Ktoś idzie, zgaś ognisko!
– Schowaj kiełbasę!
Zastali zagubioną resztę kompanii przy ogniu, przyłapaną, częściowo przygotowaną na potencjalny atak, częściowo zupełnie nie. Fili i Kili zastygli za ogniskiem, ten pierwszy kucając z mieczem w ręku, drugi sięgając za plecy do kołczanu. Ori zamarł wycofany i wpatrzony w ciemność z totalnie głupawym wyrazem twarzy, właściwie wszyscy oni mieli je takie, głupawe. Choć powinni wziąć pod uwagę, że Wichrowy Czub to powszechnie znane miejsce i mogą zostać zaskoczeni, nie spodziewali się, że ktoś zajdzie ich znienacka i całkowicie oddali się ucztowaniu, głupki.
– Chociaż wystawilibyście wartę – Thorin rzekł na powitanie, na jego surowe oblicze szybko wstąpił jednak uśmiech. – Balin – ucieszył się, podchodząc, by go uściskać. Jego siostrzeńcy opuścili broń. – Dotarli tu wszyscy? Jesteśmy w komplecie?
– Wrona przekazała nam wiadomość. O tym, że kierujecie się tutaj – Balin odpowiedział uśmiechem. – Przyśpieszyliśmy więc kroku. Na gościńcu spotkaliśmy niewielką grupę krasnoludów z Gór Błękitnych, zgodzili się odsprzedać nam nieco prowiantu.
– Kili? – rude włosy Tauriel zafalowały lekko, wyłoniła się zza Thorina i nagle w obozowisku ponownie zapadła cisza, krasnoludy umilkły, a Kiliemu... odpłynęła z twarzy wszelka krew. Zrobił się blady, jego oczy rozszerzyły się. Kij na kiełbaskę, który podniósł, zrezygnowawszy z dobycia strzały wypadł mu z ręki i uderzył o skałę, głucho.
– Tauriel – wyrwało mu się, twarz elfki wykrzywiła zmieszana ze szczęściem ulga po długiej, długiej rozpaczy, zapłakała gorzko i Kili skrócił dystans pomiędzy nimi, trzy duże kroki i wpadli sobie w ramiona, Miriam spuściła wzrok. Na moment jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Thorina i spuściła go znowu.
CZYTASZ
DROGA DO SHIRE [REUPLOAD]
FanfictionOdwieczna waśń między elfami a krasnoludami to sprawka jednej istoty zrodzonej z krwi obu ras. Miriel czy Miriam? Żona Thranduila czy ukochana Thorina? Mroczna Puszcza, Królestwo Leśnych Elfów kontra Erebor, Samotna Góra w reuploadzie mojej opowieśc...