Kompania się powiększa (część 2)

89 4 23
                                    

Nim Miriam, Tauriel, Balin, Ori, Dori i Oin stanęli na lądzie suchą stopą rozwidniło się. Miriam prowadziła, Tauriel osłaniała tyły – trójka krasnoludów padła, ledwo znalazło się do tego miejsce. Pomiędzy dwoma olchami rozciągał się widok na Stary Gościniec Południowy wiodący do Brodów na Isenie; ujrzawszy na nim kilku jeźdźców pierwsza z dziewczyn schowała się za gruby pień drzewa szybciej od mrugnięcia powieką, druga dostrzegła jej reakcję i podeszła bezgłośnie, by zapytać, o co chodzi.

Miriam pokazała kiwnięciem głowy na sylwetki na gościńcu.

– Elfowie – Tauriel stwierdziła, zmarszczywszy czoło. – Oddział z Leśnego Królestwa, jednego czy dwóch poznaję nawet z twarzy.

– Co tu robią?

– Nie wiem. Ale jeśli nie zdają sobie sprawy z naszej obecności to niech tak lepiej zostanie. Zapewne sprawdzają gościniec – spojrzały na siebie. – Kiedy z nimi mieszkałam król miał dość obojętne zdanie na temat wszelkich rzeczy dziejących się poza obrębem jego ziem, jednak orków jest coraz więcej. Atakują bez powodu i to w najmniej spodziewanych miejscach, o czym mieliśmy okazję przekonać się w nocy. Tak, myślę, że takie jest tego sedno. Orientują się w sytuacji na ważniejszych szlakach handlowych, tak czy inaczej niepotrzebne nam pakowanie się w kłopoty. Zapytaliby, czego tutaj szukamy i musielibyśmy się tłumaczyć.

Tauriel nie mogła rozpoznać w swej towarzyszce zaginionej małżonki króla Thranduila. Trafiła do królestwa Leśnych Elfów na długo po jej zniknięciu, nie znały się. Wizerunki królowej, portrety na jakich widniała, wisiały w komnatach, do których dostęp miał jedynie Thranduil. Nie znała losu jego żony, aż do chwili, w której Legolas powiedział jej, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zginęła tragicznie pod Gundabadem. Nie było siły, by miała pojęcie, z kim podróżuje. Nie było siły, by odwróciwszy się zarejestrowała, że jeden z jeźdźców dostrzegł je ukryte za olchą.

Oddział odjechał.

– Kompania? – Miriam klasnęła w dłonie. – Jak nastroje?

Ori, Dori i Oin zamarudzili głośno. Balin parsknął śmiechem.

– Możliwe, że tak oto zyskaliśmy nieco czasu na mały popas – ocenił. – Zjedzmy. I tak nie możemy ruszyć się stąd, dopóki Thorin i pozostali nie dołączą.

Dołączyli godzinę później. Zarośla zaszeleściły, Tauriel przezornie uniosła łuk; ale spomiędzy krzaków wyszedł Fili, niosąc Larę na rękach. Za nim pokazał się Kili, potem Dwalin, Bilbo. Rudowłosa elfka opuściła naciągniętą strzałę i pobiegła do nich, „co się stało?", dało się słyszeć, jak pyta. „Jest nieprzytomna", odparł jej Fili. „Najpewniej upadła, kiedy uciekaliśmy. Mogła się o coś potknąć. Orkowie zobaczyli ją i zabrali ze sobą."

To były dobre wieści. Lary nie trafiła żadna orkowa strzała, nie zadrasnęło jej żadne ostrze – nie była ranna, poza małym stłuczeniem na czole, zwyczajnie przewróciła się w czasie ucieczki, uderzyła głową o któryś z wystających pni. Na mokradłach, tak jak na początku wyprawy Miriam w rzece, tyle że ta rana w żadnym wypadku nie wyglądała na aż tak poważną jak tamta jej. Wielkie emocje, nieco wyczerpania i oto mamy, nieprzytomną dziewczynę. Tauriel zabrała się do jej oględzin. Razem z Filim położyli ją ostrożnie pod olchą.

Spojrzenie Miriam powędrowało z powrotem ku zaroślom. Oblicze pojaśniało jej, ujrzawszy Thorina, wrócił, jak obiecywał. On również na nią patrzył. Patrzyli na siebie, dopóki krasnoluda nie zgiął ból, niech to, to oczywiste, że byłoby zbyt kolorowo. Znalazła się przy nim w sekundę.

– Thorinie? – odezwała się, on się skrzywił. – Jesteś ranny?

– Ranny to za dużo powiedziane – parsknął, jak zwykle starając się utrzymać pozory. – Myślałem, że już zdechł, jeden z nich. Ale był żywy i kiedy przechodziłem koło niego uniósł się i drasnął mnie – odsłonił cięcie na nodze. Ostrze orka rozcięło materiał jego spodni, nieco powyżej kolana, sznyt miał długość może ośmiu cali. Był całkiem spory. – Orkowe mendy – zaklął, dziewczyna chwyciła go za rękę.

DROGA DO SHIRE [REUPLOAD]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz