– Zaklęcie, o którym myślę, nie należy do bezpiecznych. Wymaga także przelania krwi.
W bibliotekach Ereboru niewiele było książek – ich ilość nie umywała się do wielkich księgozbiorów elfów czy choćby tych w Gondorze, krasnoludy nie zawracały sobie staropisami głowy. Gandalf ściągnął z jednej z najwyższych półek opasły tom, zakurzony, z pewnością nikt nie miał go w rękach od napaści Smauga; dobry kwadrans zajęło mu odnalezienie w nim odpowiedniego akapitu, dalej wzmianki o pradawnym rytuale.
– Mamy... kogoś zabić? – pytanie zadane mu przez Balina zdominował sceptycyzm.
– Upuścić komuś krwi nie musi oznaczać pozbawienia go życia – czarodziej pochylił się nad tekstem. – O tak. Tak – wymruczał, do siebie, śledząc palcem wers za wersem. – To bardzo stare czary. Bardzo stare. Należy przelać krew niewinnego – podniósł wzrok, popatrzył po nich, po Dwalinie, Balinie i Miriam, czy tego chciała czy nie, była teraz tego częścią. – Taka krew nabiera magicznej mocy.
– Na Durina, bierz moją – Dwalin rzucił się do przodu. – Zabierz jej ile chcesz.
– Obawiam się, mój drogi przyjacielu, że twoja krew nie jest niestety niewinna – westchnięcie. – Krew żadnego z krasnoludów należących niegdyś do kompanii nie będzie taka, na każdym z was ciąży bowiem pośrednia odpowiedzialność za los, jaki spotkał Miasto na Jeziorze, za każde życie stracone w Bitwie Pięciu Armii. Może to niesprawiedliwe – skinął im, przyznając im częściową rację. – Ale taka jest przykra prawda. – Obejrzał się, jego wzrok... spoczął na Miriam. – Jest tu jednakże ktoś, w przypadku kogo sprawa wygląda inaczej. Ktoś, kto nie nosi na sobie tego piętna.
Balin i Dwalin podążyli za jego wzrokiem, trzy pary oczu wbiły się w nią, cofnęła się, poczynając się bronić.
– Ja? – zdziwiło ją to szczerze. – To śmieszne. Nie jestem niewinna. Zabijałam orków!
– Z całym szacunkiem, zabijanie orków można by uznać za czynienie dobra – Gandalf prychnął. – To się nie liczy.
– A kradzieże? Oszustwa? – to zbulwersowało Dwalina, a zatem on, ON, który przeszedł ramię w ramię z Thorinem przez pół świata miałby nie móc ratować go, przez jakąś głupotę, a ona, obca, nieznajoma, ZŁODZIEJKA, owszem? Toż to skandal! – To przestępczyni! To niedorzeczne!
– Z powodu buchnięcia kury czy kilku buraków nikt tak naprawdę nie cierpi – starzec prawie zdzielił go kijem po łbie. – Wierzcie mi, próżno szukać w pobliżu istoty z aurą podobną do jej aury. Otacza ją atmosfera magii. Te czary są potężne, niedostatecznie silną osobę rzucą na kolana, mogą ją upośledzić, w skrajnym przypadku zabrać tak wiele energii, że nie odzyska pełni zdrowia już nigdy. Ona szansę na wyjście z tego bez szwanku będzie mieć nieporównywalnie większą. Moja droga – zwrócił się bezpośrednio do niej. – Jak masz na imię?
– Miriam – odpowiedziała mu, rezygnując z podchodów.
– A więc Miriam. Czy chcesz pomóc w tym przedsięwzięciu?
Nie odpowiedziała.
– Nie zmuszę cię. Do czegoś takiego nie zmusza się nikogo – zamknął księgę, buchnęło kurzem. – Przemyśl to. Jeśli się nie zgodzisz, będziemy musieli pomyśleć o kimś innym.
Po wyjściu z biblioteki tuż za rogiem trafiało się na wielki gobelin, wyszyty już po bitwie, ku czci poległych w niej krasnoludzkich książąt; Thorin, Fili i Kili spoglądali z niego wzrokiem pełnym męstwa. Złote nici tworzące ich szaty połyskiwały, wraz z przekrzywieniem głowy i zmianą kąta patrzenia – wszyscy byli młodzi. Byli bardzo młodzi, zwłaszcza Kili i Fili, gdy spotkała ich śmierć, śmierć heroiczna, co prawda, nie znała jednak nikogo, kto w głębi duszy faktycznie, bez ściemy, wolałby umrzeć niż żyć. Nikt nie chce umierać. Nawet żołnierze, których szkoli się do wojowania i umierania.
CZYTASZ
DROGA DO SHIRE [REUPLOAD]
FanficOdwieczna waśń między elfami a krasnoludami to sprawka jednej istoty zrodzonej z krwi obu ras. Miriel czy Miriam? Żona Thranduila czy ukochana Thorina? Mroczna Puszcza, Królestwo Leśnych Elfów kontra Erebor, Samotna Góra w reuploadzie mojej opowieśc...