9

127 12 6
                                    

27.09.2021 godz. 15:34, Gdańsk

-... i niestety będziemy go odłączać od respiratora. -wypłowiały z emocji głos głównego doktora oddziału sprowadził Syriusza z powrotem na dobry tor myślenia.

-Słucham? –nie ukrywał oburzenia. Szczerze mówiąc, miał już wszystko w dupie. –Nie możecie go tak po prostu wystawić na pewną śmierć! Przychodzę tu codziennie od jebanych trzech miesięcy, wierząc, że w końcu się poruszy, a wy tak po prostu chcecie odebrać mu życie?!

-Szczerze mówiąc, on sam je sobie odebrał więc- Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż ściśnięta pięść Blacka wylądowała na jego szczęce. Przez siłę uderzenia, opadł bezwładnie na podłogę, która powoli nabierała kolor szkarłatu. Syriuszowi w końcu udało się złamać komuś nos z dodatkiem w postaci opuchniętej twarzy.

-Jesteście wszyscy hipokrytami! JEBANI HIPOKRYCI, ROZUMIECIE?! Gdybyście interesowali się zdrowiem psychicznym młodych ludzi, nie doszłoby do tego! Gdybyście dbali o nas, nie balibyśmy się prosić o pomoc! A TERAZ WYJDŹ Z TEJ SLAI BO ZARAZ SAM CIĘ WYPROWADZE, TY PARSZYWY GNOJU!

Pięćdziesięcioletni lekarz wystraszony nagłym atakiem młodego człowieka, wyszedł czym prędzej, zapominając, że to on ma władzę na tym oddziale. Szczęście mu sprzyja, bo miałby zapewne powtórkę z rozrywki.

Stalowooki spokojnym krokiem podszedł do łóżka drugiego chłopaka. Leżał w tym samym stanie od 92 dni. Czasami udawało mu się wyprosić oddziałową o samodzielne umycie go. Uwielbiał to robić, troszczyć się o niego. Codziennie zaglądał na przynajmniej cztery godziny. I nigdy się nie nudził.

Nie przestał również wierzyć w to, że już jutro mogą się całować.

-Wiesz, słoneczko, kocham cię. Oczywiście, że o tym wiesz, w końcu mówię o tym codziennie. – wytarłszy łzy rąbkiem rękawa bluzy ucałował jego blade czoło. Po krótkiej chwili patrzenia na jego ręce, złapał jego dłoń w tą swoją. –Jesteś najcudowniejszym co mnie spotyka. Mimo, że rozmawialiśmy tylko kilkanaście godzin... Śmieszne, prawda? Wszechświat nie dał się nam się zbyt długo sobą nacieszyć. Kiedy w końcu mnie przytulisz, co? – płacząc w sterylną pościel młodszego, usłyszał donośny pisk aparatury. Coś się działo. I to coś go przerażało.

Czym prędzej wcisnął przycisk wzywający pielęgniarkę i głaszcząc Lupina po włosach oczekiwał personelu.

-Odsuń się, Syriuszu. – starsza kobiecina weszła kulejąc do Sali nr 4. Nie raz i nie dwa powtarzała czarnowłosemu, że Remus wyzdrowieje. Obiecywała mu to codziennie. – Doktorze West! – zawołała z całą siłą jaką w sobie miała lekarza prowadzącego. - Parametry wykazują, że młody powraca do stanu własnego używania organów! Zaczął sam oddychać!

-Proszę odłączyć go od aparatury sztucznego oddechu i wyjąc wszystkie rurki do tego potrzebne. I podłączyć go pod aparat wspomagający samodzielne oddychanie. Na początku może być to potrzebne. A i zrobimy tomograf głowy, tak na wszelki wypadek, by zobaczysz czy przez niedotlenienie mózgu nie doszło do trwałych urazów.

Syriusz stał niczym słup soli na środku całego zamieszania. Nie wierzył własnym uszom. Kilkanaście minut temu jakiś walnięty dziadziuś mówił, że odłączają go od respiratora i czekają na śmierć, a teraz Remus zaczyna samodzielnie pracować. UDAŁO SIĘ.

-Panie Black – zaczął doktor West – czy to Pan tak ładnie urządził naszego ordynatora? – dwudziestodziewięcioletni lekarz uśmiechał się od ucha do ucha. Zdążył polubić młodego Blacka, a nawet zapoznał go z ciężarną żoną.

-Prawdopodobne, niewątpliwe i możliwe, lecz kto mnie tam wie. – odparł z wielkim bananem na twarzy. –Kiedy Remus się obudzi? Dzisiaj? Jutro?

-Najwcześniej za tydzień. I nie szczerz się tak, chyba, że chcesz ponieść odpowiedzialność za to, co zrobiłeś.

Pamiętaj, że cię kocham || WOLFSTAR, jegulusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz