3

193 14 23
                                    

Minęła dokładnie godzina od przypadkowego spotkania Huncwotów, a więc dalej trwa 26 dzień szóstego miesiąca, którym jest czerwiec. Severus odstawił Lily i jej kuzyna pod same drzwi, udając się następnie w stronę swojego rodzinnego domu znajdującego się kilka przecznic dalej, mniej więcej piętnaście minut drogi spokojnym spacerkiem.

-Mamo! Tato! Wróciłam! – krzyknęła rudowłosa piękność wchodząc przez drzwi frontowe. Za nią podążał wystraszony Remus Lupin. Nie wiedział bowiem jak zareaguje na jego przyjazd, wspomniane w wypowiedzi Lisicy, wujostwo. Opcji jest wiele chociaż jedna, najtragiczniejsza ze wszystkich kotłujących się w głowie szatyna myśli, nie dawała mu w tamtej chwili spokoju. Ledwo oddychał mając ją ciągle przed oczyma wielkimi jak pięciozłotówki. Co jak każą mu wracać do sierocińca? A raczej nie do niego. Nie może przecie znowu tam się zadomowić jak skończył te przeklęte siedemnaście lat! W świetle tamtejszego prawa był dorosłym bachorem. Chociaż patrząc na okoliczności łagodzące, tzn. wiek, ,może i nie bachorem? – Mam dla was niespodziankę! Chodźcie tutaj szybko!

-Skarbie, nie krzycz tak, bo sąsiedzi pomyślą, że cię bijemy. – przez ścianę dało się usłyszeć, choć cichy niczym szept rozmów na pogrzebie królika, rozbawiony głos Jamesa Evansa.

Mężczyzna był chodzącym spokojem i miłością. Nigdy nie nakrzyczał na swoje potomstwo ani nie podniósł na nie ręki. Zawsze emanował optymizmem a wszelkie spory starał się rozwiązywać jak najprędzej i jak najdelikatniej. Ten wysoki i pulchny mężczyzna, nikt mu tego oczywiście nie wypomni aby nie zrobiło mu się w jakiś sposób przykro, posiadał krótko ostrzeżone blond włosy, przez co wydawał się wręcz maszyną, a raczej miśkiem, do przytulania. Jego niebieskie niczym bezchmurne niebo w upalny dzień oczy, miały dookoła kilka malutkich zmarszczek od uśmiechu błądzącego na twarzy mężczyzny non stop.

- Lilka, nie drzyj się tak bo rozmawiam z twoim dyrektorem! – och, a ten, donośniejszy już głos, należał do matki wspomnianej dziewczyny, Aurory Evans.

Kobieta petarda to mało powiedziane. Ludzie często się zastanawiają jakim cudem dalej jest z Jamesem, ponieważ są całkowitą odwrotnością siebie. Pani Evans to osoba porywcza lecz subtelna. Niezły paradoks, prawda? Patrząc swoim karcącym wzrokiem potrafi wzbudzić lęk u każdego, nawet najtwardszego człowieka. Uwierzcie bez dowodów. Nikt nie chce z własnej woli doświadczyć tego mrożącego krew w żyłach czynu z jej strony. Jednakże jest również bardzo delikatną kobietą. I nie chodzi tu tylko o jej łagodne stosunki do rodziny i wszystkich dzieci jakie znajdą się w obrębie jej wzroku. Miała czarne włosy do ramion i delikatne rysy twarzy. Wzrostem nie przewyższała swojej młodszej córki mającej marne 1,65m.

-Mamuś, to skończ rozmawiać! To , co chcę wam przekazać jest na pewno ważniejsze niż pogaduszki ze zdziczałym miłośnikiem dropsów cytrynowych! – ruda znów się wydarła jakby od tego zależało czyjeś życie, ale tym razem jeszcze głośniej. No w sumie zależały dalsze losy chłopaka...

W jednej chwili na korytarzu pojawiła się Aurora z Jamesem. Ich oczy, do tej pory roziskrzone naturalnym blaskiem i sfrustrowane, jak w przypadku matki rudej dziewczyny, otworzyły się szeroko na widok chrześniaka. Tak, dokładnie. Remusa. Chłopiec zmieszany postanowił im pomachać. Nie potrafił z siebie wydobyć ani słowa przez stres, jednak po chwili udało mu się wypowiedzieć krótkie „Cześć ciociu, wujku". Brzmiało to co najmniej jakby właśnie umierał. Albo jakby jęczał. No i stał sztywno co wcale nie dodawało mu odważnego i drapieżnego wyglądu.

-Boże, Remus! – krzyknęła matka Lilki tuląc do siebie chrześniaka. – Skarbeńku, dlaczegóż to nie powiedziałeś, że przyjeżdżasz! Przygotowałabym szybciej pieczeń, a tak to musisz czekać. To ustrojstwo, zwane piekarnikiem, znowu bzikuje, a James się za to jeszcze nie zabrał!

Pamiętaj, że cię kocham || WOLFSTAR, jegulusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz