Rozdział 1

5.7K 250 125
                                    

#christmasdrivewatt na twitterze 


Joy

Zerkam we wsteczne lusterko, marszcząc brwi, bo ten kutas już na mnie trąbi, choć dopiero co zapaliło się zielone światło. Wystawiam w jego kierunku środkowy palec i słodko się uśmiecham, po czym ruszam przed siebie, najwolniej jak potrafię. Ponownie używa na mnie klaksonu, po czym wymija mnie i rzuca przez otwarte okno:

– Wariatka! – Odjeżdża z piskiem opon, a ja śmieję się gorzko i przełączam na jakąś normalną stację. Czy wszystkie kanały muszą grać to świąteczne badziewie? Dolatują mnie dźwięki metalowego kawałka z końca lat 80., więc odprężam się w fotelu i kontynuuję podróż.

Nienawidzę świąt. Dwa słowa, które tak dobrze potrafią opisać moje nastawienie w grudniu. Ten, kto wymyślił tę komercjalizację, powinien palić się teraz w piekle. Zewsząd dochodzą mnie irytujące piski dzieci bawiących się w jakieś bitwy na śnieżki czy inne gówno, do tego w każdym centrum handlowym na okrągło można słyszeć takie kawałki jak All I Want For Christmas Is You czy Jingle Bells, a ja za każdym razem mam ochotę znaleźć te głośniki i przedziurawić je moimi obcasami.

Nie lubię tego szumu, szukania prezentów i wiecznego oglądania Kevina, jakby nikt nie wiedział, co się wydarzy. Spoiler! Dzieciak zostaje sam w domu, jak głosi nazwa tego filmu, bo zapomniała o nim cała rodzina. Z niechęcią muszę przyznać, że wolałabym takiego obrotu spraw w moim życiu, niż spędzać ten wieczór z moją matką.

Ta kobieta działa mi na nerwy jeszcze mocniej niż śnieżynkowe hostessy, zapraszające mnie do udziału w kolejnej akcji charytatywnej. Gdybym chciała, pomogłabym komuś nie tylko od święta, ale im do rozumu nie przemówisz. Lustrują tylko twoje ciało od stóp do głów i już wiesz, że według nich jesteś najgorszym człowiekiem na świecie. To przez ciebie panuje grypa, bezpańskie psy umierają na ulicach, a jakieś dziecko dostanie w prezencie skarpetki, a nie wyścigówkę. Jak mi przykro!

Skręcam w odpowiednią uliczkę i wyjeżdżam poza miasto, gdy w samochodzie rozdzwania się mój telefon. Ze zrezygnowaniem zerkam na ekran, bo dokładnie wiem, kto się do mnie dobija. Mama.

Wzdycham ciężko i odbieram połączenie, choć mam ochotę zrzucić je, a najlepiej załatwić sobie nowy numer i nikomu go nie dawać.

– Tak, mamo? – Staram się, by mój głos zabrzmiał ciepło, ale wychodzi z tego jakiś skrzek. No cóż, nie każdy jest stworzony do miłości.

– Gdzie jesteś? – Ten apodyktyczny i oziębły ton sprowadza mnie na ziemię. Chyba odziedziczyłam go po niej.

– Właśnie wyjechałam z Moorestown.

– A co ty tam robiłaś?! – Przewracam oczami na jej krzyk i włączam wycieraczki, bo zaczyna prószyć śnieg. Rzadki widok.

– Musiałam sprawdzić lokalizację do nowej reklamy. Była denna, a poza tym zapowiadają śnieżycę, więc szybko się uwinęłam i wracam.

– Mam nadzieję, że pamiętasz o naszym jutrzejszym lunchu.

– Pamiętam. – Choć wolałabym zapomnieć.

Matka ciągle umawia się ze mną na takie lunche, szczególnie w okresie przedświątecznym. Nie wiem, dlaczego skazuje nas na tę niezręczność, ale taki już jej nawyk.

– Zaprosiłam też Gavina.

O mało nie zatrzymuję się na środku drogi, słysząc tę rewelację. Jeszcze tego mi brakowało, żeby próbowała mnie swatać. Oczywiście musiało paść na biednego chłopaka, z którym zamieniłam dwa zdania na jednym z jej przyjęć. Musiałam się na nich pojawiać, bo nieobecność jej jedynej córki, byłaby odbierana bardzo niekorzystnie.

Christmas DriveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz