Rozdział 10

3.1K 202 24
                                    

#christmasdrivewatt na twitterze


Ben

Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu, bo mamy nadzieję, że się przesłyszeliśmy. Może Jenny usłyszała tę okropną kłótnię i chciała odwrócić naszą uwagę, ale nie... Widzę ten strach w jej oczach, bezsilność w każdym ruchu. Jest przerażona i nie wie, co robić.

Podchodzę bliżej i łapię ją za zmarznięte ręce. Chcę, żeby się uspokoiła i na mnie spojrzała. Gdy to robi, postanawiam, że to czas na małe przesłuchanie.

– Jenny, spokojnie. Powiedz nam jeszcze raz, co dokładnie się stało? – Bierze urywany oddech i zaciska dłonie, prawie raniąc moje.

– Zniknął, przepadł. Nie ma go!

– Ale jak do tego doszło? – przerywa jej Joy. Przenosimy na nią wzrok. Już nie stoi na schodach, ale obok nich i uważnie się nam przegląda. Na twarzy widnieje jej zaintrygowanie.

– Wypuściłam go rano na zewnątrz, żeby załatwił swoje potrzeby i trochę się wyhasał. Zawsze tak robię, bo on piszczy przy drzwiach o szóstej. Zawołałam go potem na śniadanie, ale nie chciał wejść do domu, więc zostawiłam miskę na zewnątrz. I tak dałby mi znać, gdyby chciał wejść do środka.

W międzyczasie spojrzałem na zegarek. Wskazywał jedenastą trzydzieści.

– Potem zajęłam się tymi wycinankami i zapomniałam, że nie ma go w domu. Gdy sobie przypomniałam, wyszłam przed dom i zaczęłam go wołać, ale jego nigdzie nie ma. Zawsze przychodzi, gdy go wołam!

– A o której wystawiłaś mu tę miskę?

– Około ósmej, ale teraz sprawdziłam i nic nie zjadł. Coś musiało go przestraszyć albo... O mój Boże, a jeśli znalazło go jakieś dzikie zwierzę?!

Jenny znów zanosi się płaczem, załamując ręce. Przytulam ją do siebie i spoglądam na Joy. Dalej ma dla mnie chłodny wzrok, ale wyczuwam, że sprawa psa ją poruszyła. Widzę, jak nad czymś się zastanawia.

– Nigdy przedtem tak nie znikał? – pyta, unikając mojego wzroku.

– Nie. Zawsze kręcił się wokół domu.

Przetwarzam wszystkie informacje w głowie i dochodzę do tego, że nie ma innego wyjścia, jak rozpoczęcie poszukiwań. Dom znajduje się nieopodal lasu. Nie wiem, czy są w nim jakieś groźne zwierzęta, ale jeśli tak, to nie jest dobre miejsce dla samotnego psa.

– Nie martw się, Jenny. Pomożemy ci szukać – oznajmiam, ale zaraz zerkam na Joy, która nie jest taka skora do zimnego spaceru jak ja. No tak, zapomniałem. Ona chciała wracać do Nowego Jorku. Sama, jak to podkreśliła. – Znaczy, ja ci pomogę. Joy musi wracać do pracy.

Dziewczyna zerka na mnie, potem na staruszkę, która podnosi na mnie zapłakany wzrok i wzdycha głośno.

– Ja też pomogę. Godzina w tę czy we w tę mi nie zaszkodzi.

Mam ochotę się uśmiechnąć, ale gdy znowu na nią patrzę, nie widzę w jej oczach tego, co rozpalało mnie wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka. Jest zimna, zdystansowana i ma rację. Zrobiłem coś wbrew jej woli, bo jestem dziecinny. Widząc problem, zamiast o nim porozmawiać, zamiotłem go pod dywan i zdecydowałem za nią.

Jestem młodziakiem, który nie zna się na życiu. Taka jest prawda.

– No to chodźmy. – Staruszka ociera łzy i zbiera się do wyjścia, ale ją zatrzymuję. Jest przemarznięta, zmartwiona i to nie jest najlepszy pomysł, by spędziła tyle czasu na tym mrozie.

Christmas DriveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz